: 04 mar 2015, 11:47
29 czerwca – Jak co dzień, wstajemy, pakujemy się i ruszamy na północ w stronę Skopje. Całą drogę do Sofii doskwiera nam straszny upał. Tego dnia jedziemy, tankujemy, jedziemy, tankujemy i tak cały czas aż do Sofii. Humory wracają nam dopiero w Sofii jak widzimy wielki napis KFC !!!!!! Ceny są … a nie ważne, najadamy się do syta, albo nawet i bardziej. Korzystając z wifi i używanej poprzednio wyszukiwarki znajdujemy nocleg w hotelu za 30 euro. Oddalony jest na tyle daleko od centrum, że trzeba jechać motorami lub komunikacją miejską, żeby zwiedzić centrum. Więc postanawiamy zwiedzić … pobliski sklep, wrócić do pokoju, napić się piwka i odpocząć. Macedonia nie urzekła nas niczym szczególnym, ale może to też przez nasze nienajlepsze nastroje i ciągły pośpiech.
Dystans 410 km.
30 czerwca – Ustawiam najkrótszą trasę do miejscowości Novaci (wjazd na Transalpinę) i ruszamy. Mimo dość wczesnej pory musimy przebić się przez całą Sofię, czyli pokonać miejskie korki, co w przypadku obładowanych motocykli wcale nie jest dużo łatwiejsze niż przejechanie samochodem. Po straconej godzinie kierujemy się dokładnie na północ. Po dojeździe do miejscowości Oryahovo, GPS pokazuje, że zaraz powinna być droga na drugą stronę Dunaju, do Rumunii. Żadnej drogi nie widać, dojeżdżamy do kontroli paszportowej i okazuje się, że mostu nie ma, za to jest prom. Najbliższe przejście z mostem jest ok. 130 km dalej i wcale nam nie po drodze. Cena promu okazuje się jednak do przełknięcia (ile? Chyba kilkanaście euro za wszytko), odpływa on co dwie godziny i płynie ok. 20-30 min. Udaje nam się zdążyć w ostatniej chwili tak, by nie trzeba było czekać kolejnych 2 godzin. Dorotka skutecznie wstrzymuje odpływ promu J Po drugiej stronie nie ma już żadnej odprawy paszportowej. Przejeżdżamy kilka kilometrów i już nam się nie podoba. Mijani ludzie patrzą na nas tak, jakby sobie myśleli, co by nam zabrali w pierwszej kolejności... Przy większych grupach mam wrażenie, że podzielili już nawet między siebie pomarańczowy lakier z ramy KTM-a. Budynki to takie bardziej lepianki. Całe życie w wioskach odbywa się przy… sory NA drodze. Dzieci bawią się na drodze, krowy pasą się na drodze, ludzie idą drogą, ławki stoją na drodze itd. Natomiast wioski potrafią się ciągnąć przez kilkanaście kilometrów. Boimy się gdziekolwiek zatrzymać, żeby coś zjeść, coś się napić. Jedziemy w stronę gór licząc, że tam będzie bardziej cywilizowanie i bezpieczniej. Góry coraz bliżej, a tu cywilizacji nie widać… Nie widać też żadnych pensjonatów, hosteli, „apartmani” a pod namiotem, to nawet nie przechodzi nam przez myśl, żeby spać. Na szczęście przypomina mi się, że mamy namiary na miejscówkę do spania przed Transalpiną (niezbyt dokładną, ale zawsze to coś) od poznanych w Kotorze Polaków.
Wprowadzam w Garmina namiary i jedziemy szukać. Nie dojeżdżając do ustawionego skrzyżowania dróg, kilka kilometrów wcześniej mijamy przy drodze tabliczkę, coś, ala „agroturystyka”. Z zewnątrz wygląda bardzo ładnie, duży dom, zadbany ogród. Zupełnie nie pasuje do otoczenia slamsów. Pierwsza kwota jaka pada to 50 euro za jeden pokój bez łazienki, więc od razu robimy w tył zwrot i idziemy do wyjścia. Właścicielowi jednak chyba zależy, żeby coś zarobić (cały dom pusty) i ostatecznie mamy cały ogromny dom z kuchnią, salonem, jadalnią, kominkiem itp. dla siebie za 30 euro! Gdy tylko się rozpakowujemy, zrywa się straszliwa ulewa, zbierają się czarne chmury i wali mnóstwo piorunów. Burza jest tak silna, że nawet w wiadomościach podają o różnych zalaniach i podtopieniach w Rumunii. Sprawdzając pogodę na następny dzień nie wygląda to dobrze, a my mamy przecież przejechać Transalpiną. Robimy kolację, myjemy się i spać.
Dystans 380 km.
Dystans 410 km.
30 czerwca – Ustawiam najkrótszą trasę do miejscowości Novaci (wjazd na Transalpinę) i ruszamy. Mimo dość wczesnej pory musimy przebić się przez całą Sofię, czyli pokonać miejskie korki, co w przypadku obładowanych motocykli wcale nie jest dużo łatwiejsze niż przejechanie samochodem. Po straconej godzinie kierujemy się dokładnie na północ. Po dojeździe do miejscowości Oryahovo, GPS pokazuje, że zaraz powinna być droga na drugą stronę Dunaju, do Rumunii. Żadnej drogi nie widać, dojeżdżamy do kontroli paszportowej i okazuje się, że mostu nie ma, za to jest prom. Najbliższe przejście z mostem jest ok. 130 km dalej i wcale nam nie po drodze. Cena promu okazuje się jednak do przełknięcia (ile? Chyba kilkanaście euro za wszytko), odpływa on co dwie godziny i płynie ok. 20-30 min. Udaje nam się zdążyć w ostatniej chwili tak, by nie trzeba było czekać kolejnych 2 godzin. Dorotka skutecznie wstrzymuje odpływ promu J Po drugiej stronie nie ma już żadnej odprawy paszportowej. Przejeżdżamy kilka kilometrów i już nam się nie podoba. Mijani ludzie patrzą na nas tak, jakby sobie myśleli, co by nam zabrali w pierwszej kolejności... Przy większych grupach mam wrażenie, że podzielili już nawet między siebie pomarańczowy lakier z ramy KTM-a. Budynki to takie bardziej lepianki. Całe życie w wioskach odbywa się przy… sory NA drodze. Dzieci bawią się na drodze, krowy pasą się na drodze, ludzie idą drogą, ławki stoją na drodze itd. Natomiast wioski potrafią się ciągnąć przez kilkanaście kilometrów. Boimy się gdziekolwiek zatrzymać, żeby coś zjeść, coś się napić. Jedziemy w stronę gór licząc, że tam będzie bardziej cywilizowanie i bezpieczniej. Góry coraz bliżej, a tu cywilizacji nie widać… Nie widać też żadnych pensjonatów, hosteli, „apartmani” a pod namiotem, to nawet nie przechodzi nam przez myśl, żeby spać. Na szczęście przypomina mi się, że mamy namiary na miejscówkę do spania przed Transalpiną (niezbyt dokładną, ale zawsze to coś) od poznanych w Kotorze Polaków.
Wprowadzam w Garmina namiary i jedziemy szukać. Nie dojeżdżając do ustawionego skrzyżowania dróg, kilka kilometrów wcześniej mijamy przy drodze tabliczkę, coś, ala „agroturystyka”. Z zewnątrz wygląda bardzo ładnie, duży dom, zadbany ogród. Zupełnie nie pasuje do otoczenia slamsów. Pierwsza kwota jaka pada to 50 euro za jeden pokój bez łazienki, więc od razu robimy w tył zwrot i idziemy do wyjścia. Właścicielowi jednak chyba zależy, żeby coś zarobić (cały dom pusty) i ostatecznie mamy cały ogromny dom z kuchnią, salonem, jadalnią, kominkiem itp. dla siebie za 30 euro! Gdy tylko się rozpakowujemy, zrywa się straszliwa ulewa, zbierają się czarne chmury i wali mnóstwo piorunów. Burza jest tak silna, że nawet w wiadomościach podają o różnych zalaniach i podtopieniach w Rumunii. Sprawdzając pogodę na następny dzień nie wygląda to dobrze, a my mamy przecież przejechać Transalpiną. Robimy kolację, myjemy się i spać.
Dystans 380 km.