MotoGóry

Trasy, przygotowania, wspomnienia
lidoo
Posty: 34
Rejestracja: 31 paź 2012, 13:12
Lokalizacja: Kłodzko

;-) proszę dalej ....
Awatar użytkownika
Fuczak
Posty: 445
Rejestracja: 07 wrz 2008, 21:45
Lokalizacja: Siemianowice Śl

czekam z niecierpliwością na C.D.:]
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

Piątek 13go, jeśli nie tego dnia – to kiedy miało wydarzyć się coś złego ?

Motocykle zapakowane, silnik Transalpa pracuje już od jakiejś minuty i tylko poustawiane tu i ówdzie kamery zwiastują, że nie jest to właściwy odjazd a tylko próba złapania ciekawych ujęć do filmu z naszej wycieczki. Co tu dużo pisać, Tomasz przeszedł sam siebie i zapewnił nam ujęcia jakich nie zobaczycie w większości filmów ;) Zdjęć z akcji niestety nie ma więc musicie uzbroić się w cierpliwość i najzwyczajniej w świecie poczekać. Efekt „popisów”:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek



Plastiki to nie wszystko, między kolektorami znajdujemy banknot. Piach sypie się z każdego miejsca a na domiar złego kolegę boli jeszcze bark - obawiamy się by nie odnowiła mu się kontuzja z przed kilku lat . A banknot... to zapewne jeden z wielu jakie wypadły dla Tomasza z kieszeni na bramce autostradowej wczorajszego dnia. Większość pozbierał, jak widać nie wszystkie.

Obrazek


Zabawa w filmowanie kosztowała nas ponad godzinę poślizgu, przynajmniej na razie, a Tomasza, w przyszłości, kilka setek na nowe plastiki, tudzież naprawę starych.
Ruszamy. 30m dalej stajemy. Okazuje się, że kierownica jest na tyle krzywa, że dalej nie ma co ryzykować. Bathory obstaje przy serwisie motocyklowym, ja przy wiejskim kowalu. Inne ceny, a i przygoda zacna. Kowala co prawda nie znaleźliśmy ale przydrożny AgroSerwis zrobił co trzeba. Właściciel i pracownik to motocykliści – fart nie z tej ziemi. Naprawiają co trzeba a ja dostaję lutownicę i mam możliwość naprawienia gniazda zapalniczki. Ciężko tak bez cyny polutować kabelki ale jak się poszuka to w ogromnym garażu znajdzie się kawałeczek.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i można ruszać.

Ładny początek wyjazdu – myślę sobie i odkręcam manetkę. Trzeba w końcu zacząć nadrabiać stracony czas.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A tak całą przygodę opisywał będzie kilka dni później poszkodowany:
Rano Ernest wpadł na genialny pomysł aby zrobić krótkie ujęcie z zawracania na piachu. A Tomasz niestety to podłapał. I o ile samo zawrócenie wyszło wzorowo o tyle potem poniosło byczka deczko i przydzwonił w ten piach a dosiadający wyleciał do przodu. Pęknięta boczna owiewka i dziwnie przekrzywiona kierownica, a no i stłuczony bark drivera, to tyle jeśli chodzi o konsekwencje tej zabawy. No ale ujęcie chyba dobre wyszło. Przy okazji znalazło się 50 euro, które wesoło przypiekało się na kolektorze.


Granicę przeskakujemy bardzo sprawnie... zapominamy tylko wymienić kasę. No trudno, będziemy płacili kartą. Mijamy jeszcze wyjąca bramkę na autostradzie i już mkniemy ku stolicy. Cały odcinek pokonujemy bez postojów, nie licząc dolewki kilku przemyconych litrów taniego paliwa z Bułgarii. Jest gorąco, bardzo gorąco. W końcu!
Na obrzeżach tego miasta – molochu zjeżdżamy na jakiś parking gdzie raczymy się przysmakami jakie targamy z kraju. Robimy małe przepakowanie, ustalamy co dalej i ruszamy na wschód.

Obrazek


Przed kolejna bramka decydujemy się wykupić jednak magiczne naklejki na szyby naszych motocykli (około 15 euro). Niby da się przejechać Turcję bez nich (sprawdzone, policja nie reagowała) ale wolimy nie kusić losu, w końcu jest piątek 13go. Stambuł jak to Stambuł – gigantyczny korek w którym gubimy się kilka razy. Jakoś jazda w parze nam nie idzie i szła nie będzie do samego końca. Tym razem odnajdujemy się w miarę szybko bo już po około 10 minutach.
Za miastem robi się chłodno więc ubieramy co nieco na siebie na stacji benzynowej. Kolejka gigant ale jak może jej nie być skoro za paliwo płacimy w jednej kolejce a za zakupioną wodę w drugiej. Za moją wodę płaci jakiś uprzejmy jegomość stojący w kolejce za mną. Nie wiem czy to uprzejmość, miły gest czy efekt pośpiechu bo za litrową buteleczkę byłbym zmuszony zapłacić karta... gotówki w końcu nadal nie mieliśmy – miło ;)

Gdzieś około 23:00 poddajemy się, opuszczają nas siły, dopada autostradowa nuda. „Usypiamy” za sterami. Nie ma co ryzykować więc na parkingu, na miękkiej trawce, pod latarnią rozbijamy namiot i wskakujemy do środka na 5-6h snu.
Jednak 13ty, do tego w piątek jeszcze się nie skończył...

Mapka oczywiście nie pełna bo Garmin odmawiał posłuszeństwa. Ot, po prostu się wyłączał i nie chciał pracować dłużej niż 2-3minuty. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy w kolejnych dniach po czym jak gdyby nigdy nic nawigacja zaczęła pracować tak jak powinna...
Przejechane: 570km.

Obrazek
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

Gdzieś około 23:00 poddajemy się, opuszczają nas siły, dopada autostradowa nuda. „Usypiamy” za sterami. Nie ma co ryzykować więc na parkingu, na miękkiej trawce, pod latarnią rozbijamy namiot i wskakujemy do środka na 5-6h snu. Tak miał się skończyć, pechowo rozpoczęty, 13 dzień miesiąca
Jednak 13ty, do tego w piątek jeszcze się nie skończył...

Godzinę, może chwilę później budzi mnie szelest... mam złe myśli. Po prostu czuję, że coś się stało! Otwieram więc szybko zamek namiotu, wychylam się i mym oczom ukazuje się dramatyczny widok. Serce wali jak oszalałe. I nie ważne, że noc jest chłodna, nie nieważne, że wieje zimny wiatr - na mym ciele pojawia się pot, robi się gorąco... Ekspandery powiewają na silnym wietrze uderzając o motocykl – to one mnie zbudziły. Jeszcze nie dociera do mnie to, że zginęła cała 50L torba pozostawiona na motocyklu. Przytwierdzona 4 ekspanderami, siatką... pozostawiona pod latarnią... na razie widzę tylko otwarte sakwy i czuję pustkę. Pustka również w sakwach. Zakładam coś na siebie, latarka w dłoń, gaz pieprzowy w drugą i ruszam oceniać straty. Ruszam to zdecydowanie zbyt duże słowo, motocykl stał nie dalej jak metr od przedsionka naszego namiotu.
Przychodzi opamiętanie, trzeba działać, im szybciej – tym lepiej. Sprawa w końcu może być gorąca. Wypatruję śladów złodziejaszka, kamer... Nie ma ani jednego, ani drugiego. Kilka metrów dalej widzę upuszczoną bańkę BelRaya z której sączy się olej. Widać dokładnie, że sprawca był jeden i brał tyle ile dał radę udźwignąć. Podnoszę olej – zostało tyle, że spokojnie wystarczy na wymianę. Idę dalej. Tomasz zostaje, pilnuje tego co zostało... Zwracam mu tylko uwagę by miał się na baczności bo przecież może wrócić, nie sam...
Obchodzę wszystko dookoła dość dokładnie szukając śladów. Znajduję jeden, jakieś 100m dalej. Prowadzą na koniec parkingu – ewidentnie jakiś kierowca TIRa.
Wyrzucił jedną zbędą rzecz, reszta z pewnością wylądowała w szoferce i ...odjechała ;( Nic więcej nie udaje się odnaleźć. Wkurzenie na maksa. Bezsilność. Już sam nie wiem co robić. Zwijać się i jechać dalej, po godzinie snu – bez sensu, spać ...trochę strach.
Zmęczenie jednak wygrywa. Zabieram do namiotu to, co zostało, Tomasz , taką samą torbę jak moja skradziona również zgarnia do namiotu. Kto uważnie czyta, ten wie, że Tomasz wcisnął mi pierwszego dnia tą cięższą, bardziej wypchaną torbę a sam wiózł moją, lżejszą ale z cenniejszymi rzeczami. Stratę tej wspólnej spokojnie przeżyjemy (głownie chemia i żywność), nie było tam nic szczególnie cennego, choć i tak będziemy ją w ciężkich sytuacjach wspominać nie raz, i nie dwa, przełykając ślinę... Zawartość sakw natomiast, która uleciała w nieznane, to rozpacz dla mnie, dla zdrowia, komfortu, dla portfela...
Nie będę robił tu listy, nie będzie rachunku - wszystko wyjdzie w dalszej części opowieści, niestety zdarzenie to odbiło się na całym dalszym wyjeździe, pozmieniało nam wszystko. Czy na dobre - do dziś tego nie wiem ale kto wie, może uratowało nam życie... a może wprost przeciwnie, spłyciło nasz górski wyjazd do „wyżyn”, pozbawiło prawdziwej przygody na jaką liczyliśmy. Osąd pozostawię Wam, ja przestałem już to rozkminiać.

Budzimy się przed budzikiem, pierwsza rzecz to sprawdzenie czy oby motocykle jeszcze stoją.
Są. Można więc się pakować. Nie chcemy „bawić się” w zgłaszanie tego zajścia policji, szkoda nam czasu, nie wierzymy w sukces. Poza tym nocleg nie do końca był legalny więc mogło by się to skończyć jakimś mandatem lub coś w tym stylu. Odpuszczamy temat.
Śniadania nie ma – kuchenka multipaliwowa, specjalnie zabrana na zimowe, górskie warunki odjechała i już nie wróci. Podobnie jak cały zapas jedzenia. Tego górskiego: liofilizowanego, suszonego, konserwowego, smacznego... Coś tam sobie kupimy. No trudno. No przecież nie pójdziemy do baru, nie zjemy jak normalni ludzie. Nie my – my nie jesteśmy normalni ;)

Ruszamy. Zimno... cała moja ciepła odzież (w tym ta ogrzewana elektrycznie, zabrana zamiast podpinek), ciepłe rękawice... również stały się łupem złodziejaszka. Teraz zamiast podziwiać widoki rozglądamy się za sklepem. Jest tyle rzeczy do kupienia!
Zjeżdżamy do pierwszego większego miasta. Trzeba uzupełnić zapasy, dokupić trochę szpeju, wymienić walutę. Tomasz zostaje przy maszynach ja ruszam w miasto. Sklepu ze szpejem turystycznym nie mogę znaleźć, nie ma mowy również by kogoś zapytać – wszyscy spikają tylko po turecku. Czas mnie goni bo wiem, że Tomasz denerwuje się tam na potęgę. Niestety jedynce co udaje mi się kupić to kilka niezbędnych kosmetyków (kosmetyczka tez poszła się ...ać ). Brak soczewek (takich do korekty wzroku, są ale nie o takiej wartości jaka jest potrzebna a koszt...x3 w stosunku do cen w PL, poza tym, nie da się kupić 2szt – tylko całe opakowania – czyli 12szt.), brak pojemników z gazem (mamy ze sobą druga kuchenkę zabraną na wypadek awarii podstawowej...). Nie ma praktycznie nic ;( Za ochronę od deszczu będą chyba robiły worki na śmieci. Ostatecznie przecież mogę wyciągnąć górskie spodnie... tak, to jest myśl! Damy radę! Słonko tak w końcu pięknie świeci. Na rynku starego miasta wybija 12:00! Mam dość. Wrzucam na luz, macham na całą tą sytuację ręką i uznaję, że nic się nie stało. Wracam. Już uśmiechnięty ale jeszcze nie raz zginie on z mojej twarzy choć sobie mocno obiecuję, że tak nie będzie....
Tomasz widzę, że również pogodzony ze stratami.
Wykorzystujemy sytuację, że przy motocyklach kręci się parkingowy rozdzielamy się. Czyżby zaufanie do ludzi znów wróciło ?
Jeden biegnie po pieczywo i coś do niego, drugi po warzywa i owoce na deser. Lokalne sklepiki zaliczone, kasa wymieniona, cel obrany. Ruszamy. Cel: zaszyć się gdzieś w pobliskich górach, pośmigać po serpentynach, znaleźć bezpieczny nocleg i odespać dzisiejsza zarwaną noc.
2km dalej....

Obrazek

Już zupełnie odprężeni zajadamy śniadanie jak gdyby nigdy nic. Mijają nas miejscowi, pozdrawiają. Pogoda niestety psuje się na tyle, że po burzliwej dyskusji czy pchać się w burzę bez membran, czy nie. Nasza "Pogodynka" i "Anioł Stróż" w osobie Mirka (Mirmil - dzięki!) wysyła nam niepokojące komunikaty pogodowe. Wracamy i jak najszybciej autostradą na wschód, ominąć zbliżający się front pogodowy.

- Uciekajcie do Kapadocji, to jedyne miejsce gdzie nie pada a w dodatku jest ciepło – tak brzmi głos rozsądku z Polski. Mirek wiedział gdzie jesteśmy (mieliśmy GPS Spota) i co mamy w planach także mógł koordynować nasze ruchy, wybierać nam ścieżki w zależności od sytuacji pogodowo – politycznej. Poza tym jechaliśmy w góry więc taka osoba przy komputerze, dysponująca chęcią i czasem była czymś bardzo pomocnym, wręcz chwilami cudownym. Powitanie w nowym kraju, aktualny kurs waluty, co zwiedzić, co zjeść... taki SMSowy przewodnik. Bajer!

W Bolu gubimy się bo Garmin znów ma focha a nasza znajomość topografii miasta jest nijaka. Postanawiamy się z nawigacją rozprawić na dobre na stacji benzynowej. Pogadaliśmy sobie tak, że już więcej garniak nie dał ciała ale przybyła mu nowa rysa na obudowie...

Obrazek

Wracamy na autostradę i na razie jedziemy zgodnie z pierwotnym planem, skrupulatnie układanym miesiącami. Planem, który już za kilka dni legnie w gruzach. A tymczasem - Kapadocjo! Nadchodzimy!

Daleko tego dnia nie zajeżdżamy bo... zmęczenie nie pozwala jechać Tomaszowi w sposób kontrolowany. Chłopina miota się od lewej do prawej przycinając co chwile „komara”. Akurat tych scen nie widziałem bo jechałem pierwszy ale chłopak sam się opamiętał w porę, wyprzedził i pokierował w ustronne miejsce. Lądujemy więc gdzieś w chaszczach i zasypiamy. Jest ciepło, przyjemnie. Śpimy w zagłębieniu osłonięci od wiatru, ciekawskich spojrzeń. Ja znów w kasku, z muzyką ;) Miód. Aż wstawać mi się nie chciało!

Tego dnia nie wiedzieliśmy co to aparat fotograficzny, co to kamera. Ocknęliśmy się dopiero wieczorem. A nocleg tego dnia był wyjątkowo odległy od cywilizacji...

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Przejechane ponad 400km ( na mapce znów uciekło kilka km - ach ten Garmin...)

Obrazek

Obrazek
czupakabra
Posty: 53
Rejestracja: 26 paź 2012, 8:34
Lokalizacja: Warszawa

Obrazek...
Awatar użytkownika
SayTen
Posty: 347
Rejestracja: 02 mar 2011, 22:16
Lokalizacja: Warszawa

Czy w przyszłości planujesz sztywne/zamykane pojemniki na bagaże, czy to naprawdę sporadyczne zdarzenie ?
Awatar użytkownika
qcyk
Posty: 122
Rejestracja: 13 cze 2012, 16:31
Lokalizacja: Kraków

Wiem, ze to po fakcie. Ale ja na bieszczadzkich dzikich noclegach stosuję blokadę z alarmem na noc. Działa na 'lisy' te żywe i te alegoryczne. Nie wiem jak z misiami, nie miałem przyjemności testować.
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

SayTen pisze:Czy w przyszłości planujesz sztywne/zamykane pojemniki na bagaże, czy to naprawdę sporadyczne zdarzenie ?
Kufry mam, w dalsze wyjazdy jednak jeżdżę z sakwami bo są lżejsze, przy glebach nic się nie gnie, nie rysuje a noga bezpieczna...mimo, że jeszcze nigdy nie upadłem tak by noga się dostała pod sakwę.
Kuferki wiadomo - większa, duuużo większa pojemność no i to czego w opisywanym przypadku zabrakło - bezpieczeństwo gratów. Znam jednak co najmniej jeden przypadek gdy w nocy, przy namiocie ów zamki został wyłamany i graty z kufrów zabrane (Gruzja). Zainteresowany nic nie słyszał.
Znam tez przypadek...niestety też Gruzja... że włamanie było do namiotu, w środku nocy. Nożem pocięto namiot, mieszkańcy w popłochu uciekli w pobliskie zarośla i chyba to im uratowało życie. Motocykl pozostał nieruszony - zawartość namiotu prawie w całości zniknęła.
Także na dobrą sprawę nic nie daje pewności - nawet hotel.

qcyk - masz jakieś foto jak wygląda tak zabezpieczony bagaż? Wkurzało mnie późniejsze wyładowywanie wszystkiego na noc do namiotu...a po powrocie dowiedziałem się o tym przypadku jak to z namiotu wszystko zniknęło...
Awatar użytkownika
Herflick
Posty: 1676
Rejestracja: 19 lip 2009, 20:31
Lokalizacja: Łódź
Kontakt:

No to Gruzja nie napawa optymizmem... myślicie chłopaki, że gaz obezwładniający można przewozić przez granicę? Posiadać w takiej Gruzji, Rosji itp?
Jestem "nieumi" i o tym wiem, o tym wiem, że jestem "nieumiem"
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

My mieliśmy ze sobą gaz pieprzowy, czy jest legalny - nie wiem, nikt go nie widział ;)
Przed wyjazdem dużo czytaliśmy i niestety ja znalazłem dużo podobnych przypadków (min. okradziony kamper). także lepiej trzymać się na baczności, uważać na to z kim się pije, z kim się przybywa. najbezpieczniej spać tam, gdzie nikt Was nie widział - czyli wysoko w górach :D
Awatar użytkownika
Herflick
Posty: 1676
Rejestracja: 19 lip 2009, 20:31
Lokalizacja: Łódź
Kontakt:

Nie ma złotego środka: "Dzikie zwierzęta: Istnieje podwyższone ryzyko napotkania wilków lub niedźwiedzi tylko na terenach górskich rzadko uczęszczanych przez ludzi, zwłaszcza tam gdzie występuje bydło trzymane przez miejscową ludność."
Jestem "nieumi" i o tym wiem, o tym wiem, że jestem "nieumiem"
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

No tak, tego też się baliśmy ;) Ale jakoś mniej :D
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

Niedziela, 15 września

Budzimy się w przepięknej okolicy więc kolejność postępowania jest znana. Zdjęcia, film - o śniadaniu żaden z nas nawet nie pomyślał ;)
Karmimy się czymś innym, równie smacznym! No, przynajmniej nam smakuje.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


2h później, 5km dalej mkniemy już trasą z której wczoraj zjechaliśmy w poszukiwaniu ustronnego miejsca. D750 to malowniczo położona, bardzo dobrej jakości asfaltowa wstęga, która zdaje się ciągnąć aż do samego nieba. Po 60km dojeżdżamy do słonego jeziora Tuz Golu (Jezioro Solne/Słone)które jest drugim co do wielkości jeziorem w Turcji.
Co ciekawe, zasolenie jest tu o 5% większe niż w słynnym Morzu Martwym. Niestety popływać się nie dało, jezioro w doskonałej większości było wyschnięte, pewnie tylko okresowo ale jednak... można za to było sobie pochodzić po pokładach soli, zrobić sobie maseczkę błotno solną ;) I to na tyle. Na pamiątkę zostają nam tylko zdjęcia i poczucie maleńkości po naklejce na Hiszpańskiej małej Tenerce - Around Gaia ( https://www.facebook.com/aroundgaia). Niestety właścicieli nie spotykamy ale ewidentnie widać, że jedzie na niej dwie osoby! Z pewnością bardziej niż nas zainteresowało ich owe jezioro i poszli daleko w jego głąb. W sumie to i nas interesowało, ale po zdarzeniach z ostatniego dnia, baliśmy się na dłużej spuścić z oka nasze motocykle. jak tu się nie zainteresować tymi kolorami, formami. Gdzie nie spojrzysz to słonko daje inne kolory soli. Pięknie, po prostu pięknie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie mamy już kuchenki, nie mamy już jedzenia, w dodatku kończy nam się paliwo. Postanawiamy więc załatwić problem w najprostszy i najdroższy sposób :D
Stacja benzynowa i restauracja pod Aksaray wita nas szeroko otwartymi ramionami szefa. Jest herbatka, jest internet, jest jedzenie, o dziwo tanie i ...jak się potem okaże najsmaczniejsze na całej naszej trasie. Polecamy!
Niestety magiczne słowo internet... opóźni nas o około 2h :D To działa na nas jak magnes gdyż mamy jako takie zobowiązania, musimy wysłać relację do radia i pozostałych patronów, musimy zadbać o naszą stronę www itp. Najważniejsze jednak, że sprawia nam to frajdę i jedyne czego żałujemy, to to, że nie mamy dostępu do sieci w nocy, w namiocie, tak , by nie marnować czasu w dzień, gdy jest ciepło, gdy świeci piękne słonko, gdy można nadrabiać stracone godziny, dni...

Podział zadań: razem nagrywamy dźwięk, Tomasz pisze tekst, ja wnoszę obraz - czyli zdjęcia.
Obrazek

Z szefem, darmowa herbatka + uczciwa cena za duży i pyszny obiad (15zł). Dalej tak tanio i smacznie już nie będzie ;( :
Obrazek


Przy obiadku oczywiście ustalamy również dalszy bieg zdarzeń. Wynikiem głosów dwa do zera wybieramy ciekawsza opcję dojazdu do Kapadocji - przez wąwóz Ihlara. Już sama dojazdówka powoduje ,ze serca bija nam szybciej a migawka aparatu pracuje w końcu z należytą częstotliwością.

Obrazek


Uciekamy z asfaltu gdzie tylko się da. Każdy skrót jest nasz! Zdjęć tyle, że gdybyśmy mieli aparat na klasyczne filmy, musielibyśmy je wymieniać co postój, czasem nawet więcej niż rolkę... Drogocenny czas ucieka a my cieszymy się jak dzieci otaczającym nas krajobrazem. Wiemy, że do celu daleko, że coraz mniej plan jest realny a mimo to... cieszymy się Turcja, której praktycznie w planach nie było. To miał być szybki przelot z przystankiem w Kapadocji. Ale jak zostawić takie widoki, no jak ?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


30km od posiłku lądujemy w Yaprakhisar - magicznie położonej miejscowości. To naprawdę trzeba zobaczyć! Spokojnie do wpisania na listę najpiękniejszych miejsc, tras do przejechania. No po prostu będąc w Turcji NIE MOŻNA tego nie zobaczyć!
Niby tylko 30 km od stacji benzynowej a tankujemy "znów" nasze maszyny - powód jest prosty - w Turcji bardzo często na stacjach benzynowych nie ma benzyny... paliwo jest tam na tyle drogie, że na benzynie mało kto jeździ. Za to ON jest zawsze, często jest również LPG. Także trzeba uważać i nie jechać "do pustego".

A co do samego Yaprakhisar to spodobało mi się tak, że zarzucam Was fotkami :P

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Po tych chwilach pełnych "uniesień" jedziemy zgodnie z drogowskazami do jakiegoś równie pięknego miejsca - konkretnie do Belisirma. Miejsce nie wzbudza w nas euforii za to miły akcent bowiem lokalna młodzież częstuje nas pysznymi słodyczami, widząc jak nam smakują, częstują po raz kolejnym tym co im zostało, robią sobie z nami pamiątkowe fotki i odjeżdżają swoim skuterem. Nas tak zamurowało, że ... nie mamy z nimi zdjęcia ;(

Obrazek

Obrazek


A to już kawałeczek wąwozu o którym pisałem wcześniej. Ciagnie się podobno na długości około 16km doliną wyciętą w wulkanicznych skałach przez rzekę Melendiz. jak się potem dowiedzieliśmy w jego ścianach, w okresie bizantyjskim wykuto wiele kościołów i mieszkań. Niestety nie dane nam było ich zobaczyć ;(

Obrazek

Obrazek


Słonko zaczyna chylić się ku zachodowi więc zaczynamy powolutku rozglądać się za miejscem do noclegu. Dopiero teraz dociera do nas jak niewiele oddaliliśmy się od ostatniego miejsca biwakowego...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kręcimy się tak chyba z 1,5h aż w końcu zrezygnowani lądujemy w byle jakim miejscu, po środku niczego, pomiędzy dwoma miasteczkami.
Zdjęcia "nocne" w kolejnej odsłonie, na dziś i tak jakoś tego dużo wyszło ;)


Mapka, statystyki:
Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

Na kolację Tomasz wciąga "coś", ja mimo, że kocham jeść zawsze na wyjazdach robię sobie post, więc o jakiejkolwiek kolacji mowy być nie może. Zresztą... prawdę mówiąc to jakoś za bardzo przez to nie cierpię, po prostu w czasie gdy Tomek pałaszuje coś z zapasów, ja oddaje się równie przyjemnej rzeczy - uwieczniam piękne chwile.
Tego wieczoru wyciszyć się pozwalały takie widoki :

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek




Poniedziałek, 16 września, 7 dzień w trasie.

To już tydzień od kiedy nie widzieliśmy łóżka, prysznica, TV itp. przybytków cywilizacji.
I o dziwo właśnie to wprowadza nas w doskonałe humory tego ranka. Do tego piękna pogoda "za oknem" więc budziki z 6:00 przestawiamy na 7:30, jak co dzień z resztą ;) Jak co dzień nasz plan schodzi na ... dalszy plan. Co zrobić, sen - ważna rzecz :D
Wczoraj się nie udało dojechać do celu, dziś nie uda spełnić się naszego marzenia, tego co zaplanowaliśmy sobie (o tym później) na Kapadocję, więc nie mamy wyrzutów sumienia. Do celu bowiem zostało raptem 100km czyli maksymalnie 2h. Dzień jakoś sobie zagospodarujemy ale jako pierwsze musimy znaleźć jakąś agencję ;) i wydać po 100 euro na gorące tureckie marzenie :D

Po długiej walce samych ze sobą w końcu wyszliśmy z ciepłych śpiworków na rześkie "poranne" powietrze. Leniwie pakujemy maszyny i odjeżdżamy.

Obrazek

Obrazek


A to widok na okolice naszego obozowisku za dnia. Teraz widać co tak świeciło w nocy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Czas start. Tomasz rusza do przodu. Ja z tyłu, mam nagrywać wyjazd, aż do asfaltu. Boję się tylko by nie skończyło się tak jak w Bułgarii. Wbijam jedynkę i ... kamera odpada na ziemię. Uff, dobrze, że to zauważyłem. Zanim się pozbieram Tomasz już czeka na asfalcie. Z ujęć nici. Trzeba będzie rozsądniej wybierać miejsce mocowania dla kamery. Na szczęście miękka trawka zamortyzowała upadek.

Obrazek


Pierwsza agencja na obrzeżach Nevsehir jest zamknięta, pewnie zbyt wczesna godzina na takie interesy. Lecimy więc dalej.
Wszelkie formalności załatwiamy kilka kilometrów dalej na przedmieściach Uchisar. Cena zbita ze 120 do 90euro. Mamy stawić się o 5 rano i... dołożymy do pieca:

Obrazek

To właśnie nasze małe-wielkie marzenie. Po raz pierwszy oderwać się od ziemi na dłużej niż kilka sekund (żaden z nas nie latał wcześniej samolotem itp.).

Za miastem krótki postój na parkingu z pięknym widokiem na dolinę:

Obrazek

Obrazek


Pomysł na resztę dnia? Pojeździć! To było proste, teraz należało znaleźć jakieś fajne ścieżki. pakujemy się w jedną taką - jest zakaz dla wjazdu ale tylko dla quadów. Wjeżdżamy. 3km później zawracamy bo droga nie przejezdna dla maszyn naszej, ciężkiej wagi. Woda wydrążyła tu sporej głębokości koleiny. Szkoda nas, maszyn, sił i czasu. Odpuszczamy zgodnie.
Odjeżdżamy kawałek od miasta, bez planów - byle dalej od cywilizacji.
Jedziemy tam gdzie nas oczy niosą, najwyżej jak się da.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Nawet nie wiem kiedy uciekają nam te wszystkie godziny. A my zupełnie jak dzieci, z górki, na górkę. Micha ucieszona, banan na twarzy. I tylko wybieramy coraz to lepsze miejsce pod namiot, by w końcu, po namowach Tomasz opuścić przed zmrokiem owe drogi bo poranny wyjazd w ciemnościach nie wróżył nic dobrego dla Tomasza i jego Transalpa. Duże stromizny, mnóstwo kamieni, dziur...
XT już w sam sobie świeci lepiej a do tego te SuperMini... ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W końcu, zmuszeni coraz szybciej opadającym słonkiem, rozbijamy namioty w średnio urokliwej okolicy... ale przynajmniej blisko miejsca skąd rano ruszymy autokarem polatać balonem.
Dzień, jak zawsze kończymy starannym serwisem. W ruch idą mokre chusteczki, żel antybakteryjny itp. wynalazki. W miarę posiadanych zapasów oszczędzamy owe "technologie" wspomagając się po prostu woda z 5 L butelek.
A kartusza z gazem znów nie udało się kupić....

Obrazek

Mapka:
Obrazek

Obrazek



Zapowiedź dnia kolejnego:
Obrazek

;)
Awatar użytkownika
Bandit
Posty: 127
Rejestracja: 18 cze 2012, 14:25
Lokalizacja: Paszków

Mam nadziej iż tu znajdę prócz ciekawej relacji "ocenę" dla XT-ka. Ciekawi mnie bardzo jak się spisywał, plus i minusy maszyny dla przy tak długiej trasie. Jak rozwiązałeś kwestie paliwa? Powiększony, akcesoryjny zbiornik, dodatkowe karnisty?
Yamaha XT 660R >>> XT1200Z dwa razy więcej radości :P
ODPOWIEDZ