Dzień 9, 18.09.2013r
3.30AM
Ciemno, zimno, cisza... którą przeszywają tylko nasze głosy:
- Pospał bym jeszcze
- Ja też ale co zrobić, trzeba wstawać
Termometr pokazuje marne 6stopni, jedyne pocieszenie w tej sytuacji to brak deszczu. Zwijamy majdan, odciążamy bagaże o 2 pełne garście chrupek czekoladowych i próbujemy dopchać się do asfaltu. Nie ma lekko! Maszyna Bathorego nie chce jechać. Ja sprawdzam swojego - jedzie bez problemu. Hmmm. No nic, zsiadam i idę pchać, nie będę się przecież przyglądał jak kolega za chwilę skończy swoje sprzęgło lub położy maszynę. Pcham, Tomek daje w palnik ale niestety, tył mieli a przód ucieka - nie możliwe by było aż tak stromo, przecież jedziemy w dół! Kolejna próba i wnikliwa obserwacja zachowania przodu i już wiem co jest nie tak - pod błotnik Transalpa dostało się tyle błota, że opona nie daje rady się obracać. Zakleiło się to wszystko na AMEN! A, że podłoże śliskie to zamiast się kręcić jedzie tam gdzie chce i nie jest to kierunek, który myśmy obrali. Pewnie jak byśmy go jakimś cudem dopchali do asfaltu to jakoś by się to koło zaczęło kręcić ale "przejechaliśmy" raptem ze 2-3metry a już z nas leci pot, a co mowa o dopchaniu go taki kawał. Rozbieramy. Podjeżdżam swoją maszyną z boku i doświetlam. EnJoy nie wybrzydza i błoto czy glina idzie do przodu. Dzielne stworzenie!
2h od pobudki, już na poboczu asfaltowej nitki, a my mamy za sobą nie wiem...może 120m :D i jeszcze maszynę do poskładania. Buty ważą chyba po 2kg więcej, więc je też należało by jakoś dopieścić bo jak się pokazać w takich w ambasadzie ? A pantofli na zmianę nie wzięliśmy...
Ruszamy. Kierunek Trabzon.
W tej pięknej scenerii, w cieple wschodzącego słonka Tomasz robi się senny więc ustalamy, że on się kimnie na motocyklu a ja lecę dalej i by nie marnować czasu nagram jakieś video, porobię zdjęcia, krótko mówiąc pomarudzę. Kręcę się więc motocyklem tu i tam, szukając dobrych kadrów, znajduję w końcu fajną zatoczkę, może z 15-20m od drogi gdzie rozkładam statyw, wkładam kamerę i rejestruję poklatkowo ruch chmur na niebie - mam w końcu czas.
Nie wiem czy zdążyłem zarejestrować z 2sekundy gdy znajomy dźwięk V2-ki przeleciał mi koło uszu. Akurat wpatrywałem się w wizjer ale to musiał być on !
Tak gubimy się po raz kolejny.
Spotykamy się dopiero po jakiejś godzinie, może nawet dłużej i tylko dlatego, że Tomasz spotyka po drodze motocyklistę i ucinają sobie pogawędkę, bo inaczej chyba byśmy spotkali się pod ambasadą. On gonił mnie, a ja jego więc nikt gazu nie żałował
![;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Dołączam się na chwilę do rozmowy ( yes, yes, no, no, ok, ok... )
![;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
a myślałem, że to ja słabo znam angielski. W każdym razie udaje nam się dowiedzieć, że nie mamy co szukać w Trabzonie Decathlonu, gazu też raczej nie znajdziemy i nasza zapasowa kuchenka nadal będzie robiła tylko jako balast.
Fotkę udaje nam się zrobić tylko jedna bo wysiada mi akumulatorek w aparacie, kamera gdzieś głęboko a Tomasz chyba ma lenia i nie chce mu się wyciągać swojego. No cóż, jedna wystarczyć musi. A może mnie właściwa sesja ominęła... ale czy to ważne? Mamy piękny dzień, ogromne spóźnienie ale nadal szansę na dostanie wizy do Iranu, do kraju o którym i ja, i Tomek śniliśmy od jakiegoś czasu. Ruszamy powoli, bo niby dochodzi już 9ta ale nie ma się co spieszyć i tak pewnie marneee szanseee ;(
Droga świetna, na zakrętach, w momencie gdy mamy pod górkę 3ci pas ruchu, ale tylko dla nas. Kiedy mamy z górki, pas jest dla tych jadących z przeciwka - standard.
Zazwyczaj jestem opanowany, jeżdżę grzecznie ale nie wytrzymuję... odjeżdżam. Lewy ciasny, redukcja, pełna pyta na wyjściu, długa prosta, dohamowanie, bieg w dół i w prawo. Jadę tym wewnętrznym, dodatkowym pasem, w zakręcie wyprzedzam ciężarówkę a z przeciwka jakiś CWEL popitala sobie moim pasem....bo co ma jechać swoim jak zakręt może ściąć. Robi mi się gorąco, krew pulsuje jak oszalała i tylko mocne bicie serca przez kolejne minuty wstrzymuje mnie przed ponownym odkręceniem. Było blisko. Zwalniam, czekam by kolega mógł mnie dojść i znów zaczynam zabawę, tym razem, nie opuszczam prawego, zewnętrznego pasa , dodatkowo uważając jeszcze mocniej na zakrętach. To nie był pierwszy taki przypadek na naszej drodze w Turcji! Na szczęście ostatni.
Dalej już jedziemy jako para, Tomasz pierwszy, ja za nim jak cień. Zaczynają się remonty, zwężenia, objazdy, zaczyna się też skwar. Na pierwszej stacji w mieście zdejmujemy co tylko się da, myjemy nasze ubłocone buty, wbijamy w nawigację adres i ruszamy. Błądzimy troszkę ale udaje się. Wynik:
- Pana Ambasadora nie ma, zapraszamy jutro, na 9tą...
No to ładnie, kolejny dzień w plecy.
Idziemy na obiad, zakupy, do kafejki i tak jakoś zlatuje nam dzień. Dzień na przemian, raz deszczowy i chłodny, raz słoneczny i bardzo gorący.
Zaskakują nas dość niskie ceny, kebab kosztuje nas trochę mniej niż w kraju a jest nieporównywalnie lepszy, a i dodatki jakieś takie orientalne
Wizyta w piekarni opalanej łupinami:
9dni przygody za nami a my nadal nie mieliśmy ani porządnego noclegu pod dachem, ani normalnej kąpieli, nawet prania nie udało nam się zrobić. Szukamy więc kempingu ale okazuje się to mega trudnym zadaniem. Albo już pozamykane albo tam gdzie być powinny (wg nawigacji) ich po prostu nie ma.
Pniemy się więc lokalną drogą w góry, droga która z każdym kilometrem robi się węższa aż przechodzi w typowa, nieutwardzoną drogę górska, na szczęście dziecinnie prostą.
Mijamy wioskę za wioską nabierając w nasze butelki tyle wody, ile tylko się da. Przy wioskach bowiem usytuowane są "rurki z wodą" , która spływa zapewne tu z gór. Będzie na kolację, śniadanie, prysznic i pranie. Mamy tego w sumie z 10L !
Za miejsce noclegu wybieramy sobie ślepą "uliczkę: intensywnie zarośniętą zielskiem - widać, że od dawna nikt z niej nie korzysta, czujemy się bezpiecznie tak mocno osłonięci od niepotrzebnych spojrzeń....
Godzinę później siedzimy już we trójkę
![;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
i spożywamy w milczeniu kolację. Nasz gość posługuje się tylko językiem lokalnym, zupełnie dla nas niezrozumiałym, a gdy zaczyna próbować języka migowego wprowadza tylko zamieszanie pokazując takie gesty jak by ktoś miał nas tu w nocy powyrzynać
Oczywiście całą zastawę stołową zorganizował nasz gość, 44letni Sulejman, a dalszy dialog na migi uświadomił nam, że "on jest z tych dobrych, więc mamy się nie obawiać, a reszta, mieszkająca po drugiej stronie gór to złodzieje i mordercy" - stąd pewnie te dziwne znaki wywołujące w nas początkowy niepokój. Choć nie powiem, noc była czujna... a sen płytki
Mapka i statystyki:
Okolice Trabzonu:
![Obrazek](http://imagizer.imageshack.us/v2/xq90/811/zzlx.jpg)