Siedzę. Myślami jestem daleko stąd widząc konsekwencje tego co się stało.
Moje przemyślenia przerywa grzmot KTMa.
- No przecież nie będę jęczał - myślę sobie i macham do Michała by jechał dalej, jakoś do asfaltu dojadę, a potem się zobaczy.
Jakoś udaje mi się wgramolić na kanapę. Staram się unikać pracy poturbowaną kończyną. O jeździe na stojaka mogę zapomnieć. Każdy ruch to ból, który zakłócam darciem ryja. jakoś mniej boli
Dojeżdżam w końcu do asfaltu. Wzdycham tylko, bo za mną zostało kilka fajnych plenerów do uwiecznienia. Z drugiej strony... HURRRRAAA. Własnie spełniłem swoje kolejne niespełnione marzenie! Mieliśmy kiedyś ową drogę przejechać z kolega ale strach nas obleciał i odpuściliśmy. I w sumie bardzo dobrze. Dziś wiem ,że nie była to droga na tamte umiejętności, na tamten motocykl. Kolega na 100% dał by wtedy radę - ja poległbym gdzieś w połowie.
Ekipa czeka na mnie z wieścią, że Dominik wraca na kemping. Awaria zacisku sprawiła, że skończył mu się już drugi komplet klocków i odpuszcza dalszą jazdę. W zamian ja opowiadam im swoją przygodę. Dostaję na pocieszenie kawałek owoca i przyjęcie środków przeciwbólowych. Pierwsze przyjmuję, przed drugim się wzbraniam. Twardym trza być !
Żegnamy się z Dominikiem i ruszamy: on na południe, my na północ.
Cel: stacja benzynowa. Wbijam w navi tą najbliższa i ruszamy. Po drodze jeszcze trzeba kupić chlebek (czekamy na niego z 15 minut, przynoszą nam ciepły - prosto z piekarni).
Asfalt kończy się po kilkudziesięciu kilometrach.
Zaczyna się piękna ścieżka przez góry.
Jedziemy już tylko we czwórkę, na trzy motocykle. Darek z bolącym obojczykiem, ja z boląca nogą i Michał z zatruciem i Dorota
![;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Ona jedyna ma się dobrze. Faceci...
Zdecydowanie jedna z piękniejszych ścieżek w mojej "karierze".
Raz, że kocham góry, dwa, że jesteśmy tu po południu i słonko kładzie piękne cienie, wyciąga z otoczenia wspaniałe kolory. I jakoś tak zapominam, że noga... o niej przypominam sobie gdy trzeba stanąć. Zatrzymuje się więc na lewej nodze, motocykl od dawna nie widział luzu. Ale co tam, jedziemy! Ale... pomaleńku
![;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Niemal za każdy wzniesieniem fota, niemal za każdym zakrętem fota! czas leci, drogi nie ubywa.
Na szczycie temperatura spada do 1*C. Brrrrrrrrrr a przecież mamy końcówkę gorącego lata! Wysokość - niespełna (o ile nie ponad) 3000m npm robi jednak swoje.
Dobrze, że już z górki bo lecimy na oparach. Tylko Tereska ma jeszcze jako taki zapas paliwa.
Garmin prowadzi nas jednak cały czas dzielnie do stacji benzynowej. Prowadzi, prowadzi i ... doprowadził w takie miejsce:
Stajemy. Wybiega do nas dziewczynka i wie czego szukamy... Prowadzi nas 2 domy do tyłu, puka do drzwi i śmiejąc się obserwuje jak będziemy tankowali. A tankowaliśmy tak:
Chłopak uwija się jak w ukropie. Targujemy się jak tylko możemy ale jest nieugięty. Wie, że ma deficytowy towar
Nawet Darek zatankował co nieco .
Dalej ciśniemy już asfaltem. Nadal przez góry.
Jest cholernie zimno, na dodatek zaczyna kropić deszcz a jakakolwiek cywilizacja za XY km.
Zmierzcha...
O rozbiciu namiotu nie ma mowy - nie ma nawet metra kwadratowego płaskiej powierzchni , takiej niezagospodarowanej. Wszędzie coś rośnie lub ktoś mieszka. Lipa!
W akcie desperacji lądujemy w obskurnym acz klimatycznym "pensjonacie" który dofinansował sam król o czym informuje tablica na budynku. Cały wieczór zastanawiamy się do czego i ile tu dołożył...
Impreza (w czajniczku nie było wo(ó)dy...):
A może i była...
Zimny był cały dzień, no tak od południa. Noc też była "chłodna"
Powiem tylko tak: piździło konkretnie, nawet w budynku.
Brrrrrrrr
Usypiamy. I tylko co chwilę ktoś chrapie, ktoś szczęka zębami z zimna, ktoś jęczy z bólu gdy trzeba się przewrócić na drugi bok...
![;)](./images/smilies/icon_wink.gif)