MotoGóry

Trasy, przygotowania, wspomnienia
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

ja słyszałem, że można kupić jakiś bilet 1,3,7-dniowy i chodzić do bólu po londyńskich muzeach.
jedrek505
Posty: 55
Rejestracja: 22 wrz 2011, 0:09
Lokalizacja: Biała Podlaska
Kontakt:

Tak, Bonzo masz rację, tak jak wiele innych "atrakcji" w londynie płacisz słono,chociaż w Iperial War Museum, byłem jeszcze za free(1,5 roku temu). Mi chodziło o muzea (nie wiem czy dobrze) "panstwowe" np.:
https://www.britishmuseum.org/
http://www.sciencemuseum.org.uk/
Dobra, bo robi się OT w Nena relacji.
Naprawdę wolnym można być będąć bardzo bogatym, bardzo biednym, lub jadąc na motorze przed siebie.
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

Piątek 27 września, dzień 17

Po 3km biegu z plecakami meldujemy się na wskazanym dworcu autobusowym. Szkoda tylko, że to dworzec autobusów miejskich... Do godziny odjazdu jaką mamy zapisaną na karteczce zostały 4 minuty (wg zapewnień naszego wczorajszego znajomego). Na dworcu pusto, żywego ducha. Kilka autobusów, kilka budynków i nic więcej. Wszystko pozamykane. Tak naprawdę to nie wiemy która jest już godzina, każdy z nas ma inną w telefonie a ja dodatkowo jeszcze inną w zegarku. Po prostu nie przestawiamy ich przy okazji zmiany strefy czasowej a dodatkowo ta w Iranie nie przeskakuje o całą godzinę a jedynie o minut trzydzieści...
Po chwili w jednym z budynków nagle zapala się światło, po chwili gaśnie. Odchylają się drzwi i wychodzi z nich mężczyzna, z pewnością to nasz kierowca! Biegniemy!
No tak, tylko jak mu wytłumaczyć, bez mapy, gdzie chcemy dojechać. Międzynarodowym językiem migowym udaje nam się jednak dogadać, kierowca każe nam wsiadać, kasuje nas za przejazd (bilety są śmiesznie tanie płacimy mu około 2zł) zajmujemy miejsca i ruszamy. Podróż przez miasto nie trwa długo i po niespełna 20 minutach kierowca daje znać, że tu powinniśmy wysiąść, pokazuje kładkę, którą mamy przedostać się na druga stronę jezdni. Tak też czynimy.

Nowoczesny dworzec, godzina wczesna, jeszcze ciemnawo a ruch jak diabli. Kupujemy bilet do Sziraz (niespełna 500km) w klasie VIP, za uwaga... 28zł. Jest super. Obiad, napoje, słodycze... wszystko w cenie, można by powiedzieć, że przejazd mamy za free a płacimy za żarcie. Klima, TV, rozkładane fotele, spokojnie można spać.

Obrazek

My, zanim się pousypiamy to uzgadniamy jeszcze z kierowcą, a przynajmniej tak nam się wydaje, że to robimy, że wysadzi nas przy Persepolis. Wracamy na miejsca, odpalamy 2,5" wyświetlacz w aparacie i wspominamy jeszcze wczorajsze popołudnie, wieczór, noc...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest 11:00 gdy budzi nas siedzący obok starszy jegomość, który wsiadając do autobusu słyszał naszą rozmowę z kierowcą, daje nam znać, że za chwilę powinniśmy wysiadać. Tymczasem kierowca pędzi dalej w najlepsze. Idę więc zapytać co jest - niestety nie dochodzimy do porozumienia. On nie rozumie co ja od niego chcę, ja nie rozumiem co on do mnie mówi... a na dworcu wyglądało, że się rozumiemy ;) Iran....

Chcąc czy nie ok 12:00 meldujemy się w Sziraz. Nie za bardzo wiemy w którym kierunku się udać. Dworcowa kafejka internetowa nie działa, wszystkie komputery są zepsute bądź... też w sumie nie wiemy co było z nią nie tak - lokal był otwarty ale kazano nam wyjść :) Jak ja kocham te klimaty! ;)
Ale to nie koniec naszych przygód językowych... idziemy na obiad. Nie mamy gazu, kuchenkę na benzynę ukradli to trzeba bulić... Siadamy. Podchodzi kelner, próbujemy zamówić - nie idzie nam. Idziemy więc do lady i na migi, pokazując części ciała zamawiamy poszczególne kawałki mięsa z kury. Ja zamawiam pierś dostaję...w sumie do dziś nie wiem co to było, u Tomasz podobnie ;) mała awantura i ...znów niosą nie to co trzeba. Próbujemy więc po raz kolejny, i kolejny. Za czwartym razem dostajemy to co na początku, znaczy to, że chyba nic więcej nie mają... poddajemy się ;)

Opuszczamy dworzec i od razu rzucają się na białasów. Taxi, taxi słyszymy, dookoła nas tłum, który ciągle narasta. Podajemy miejsce docelowe. Za bardzo nie wiedzą gdzie to, my za to wiemy ile tam jest +/- kilometrów, więc rozmowy idą inaczej. Zaczyna się od 100$, kończy na propozycji od prywatnego kierowcy za 30$. Dla nas z lekka przy drogo, no i aspekt przygody nie ten.... Ruszamy z buta. Żar leje się z nieba a ciężkie plecaki jeszcze trzeba dopełnić wodą i jakąś strawą, bowiem dziś nocleg planujemy zrobić na terenie starożytnego kompleksu... marzenia, ale o tym później.
Nawigacja pokazuje, że do wylotówki mamy ok 4km. Po drodze oczywiście mamy mała sprzeczkę, bo jeden chciał jechać TAXI a drugi się upierał, że to zabije przygodę, pozbawi nas ciekawych przeżyć itp pierdoły.... I już nie ważne, który był za czym, ważne, że całe 4km nie odzywamy się do siebie, ba - każdy idzie swoją stroną drogi :D To 17dzień w końcu, kiedyś musiało to wybuchnąć.

Już za miastem Tomasz siada w cieniu, kilkanaście metrów od drogi. Ja ciskam plecak tak by był widoczny z daleka a sam siadam na metalowej barierze energochłonnej. Droga szybkiego ruchu, dwa pasy ale po chwili zatrzymuje się jakiś samochód. Podchodzę. Ot tak, pogadać tylko chcieli. Rozmawiamy tak, rozmawiamy ale kątem oka dostrzegam stojący z tyłu samochód. najwyraźniej czekają ew kolejce do pogaduszki, nawet machają rękoma! Żegnam się więc z chłopakami i idę do...dziewczyn ;)
2 minuty później jedziemy już do Persepolis. Pogodzeni! Przygoda działa jak lekarstwo ;)
Jako, że to piątek to sporo osób urządza sobie świąteczne wycieczki. Byliśmy przekonani, że oni jada i zabierają nas po drodze, ot tak - zwyczajnie. Na koniec dnia okazuje się jednak, że po prostu mieli zachciankę nas podwieźć te 90km, a co lepsze, jutro mają zachciankę nas stąd odebrać i oprowadzić po swoim mieście, po Sziraz (Shiraz). Znajdują nam jeszcze tylko tani nocleg, uzgadniają cenę, zamawiają na rano TAXI, oczywiście też informując nas ile mamy zapłacić i żegnamy się czule. Wymieniamy się numerami telefonów i umawiamy się na 10.30 kolejnego dnia. My od 9:00 planujemy zwiedzanie, bo o tej porze otwierają bramy, więc rano się troszkę poszwendamy, zobaczymy tę jedną z większych atrakcji, jakie ma do zaoferowania turystom Iran. Dziś niestety brama zostaje zamknięta przed naszymi nosami. O noclegu w tych okolicach raczej nie byłoby i tak mowy.
Czeka nas dziś druga noc z rzędu pod dachem, znów ciepły prysznic - normalnie czujemy się jak burżuje ;) Usypiamy... ale tej nocy mamy gości, nieproszonych, latających... brrr
Tylko wysoka temperatura powoduje, że nie rozbijamy namiotu, który byłby konkretną osłoną od tego wąsatego paskudztwa.
Jak ja nienawidzę robactwa.... !!!!!

Obrazek
Awatar użytkownika
Herflick
Posty: 1676
Rejestracja: 19 lip 2009, 20:31
Lokalizacja: Łódź
Kontakt:

Coś mi delikatnie podpowiada kto był za przygodą :)
Jestem "nieumi" i o tym wiem, o tym wiem, że jestem "nieumiem"
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

Nie wiem, nie pamiętam, nie powiem :P
Było dobrze, jest bardzo dobrze, będzie jeszcze lepiej ;)
Co nie Bathory ? ;)
Awatar użytkownika
bathory
Posty: 131
Rejestracja: 17 sty 2014, 17:44
Lokalizacja: 3city
Kontakt:

Co tu dużo gadać, każdy miał swoje gorsze chwilę, czasem morale siadało ale ludzie nigdy nie pozwolili nam za bardzo popaść w zniechęcenie. Zawsze pojawiali się na czas z uśmiechem, dobrym słowem, herbatą czy pomocą :)

Było zajebiście i z pewnością jeszcze razem coś uczynimy :)
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

Sobota 28 września, dzień 18.

Już od 8:00 stoimy w drzwiach i wyglądamy naszego kierowcy. Był umówiony co prawda na 8:30 ale nam się po prostu już tu nudzi, bo co można robić w 4 kątach. Śniadanie dawno zjedzone, akumulatorki naładowane - nic tylko ruszać dalej.
Auto podjeżdża oczywiście spóźnione o kwadrans, na szczęście wiezie nas do celu i nie obraża się za kwotę jaką otrzymuje za kurs. Plecaki z bagażnika auta przerzucamy od razu do budki strażnika (to tez załatwili nam nasi irańscy znajomi) i tylko z aparatami i portfelem w kieszeni ruszamy na zwiedzanie tego antycznego miasta a w zasadzie tego co po nim zostało.
Kupujemy więc po 7 biletów na głowę i wchodzimy jako pierwsi. Zabytek nie robi na nas specjalnego wrażenia. Wszędzie pełno walających się śmieci, przewodów elektrycznych, niestarannie porozmieszczanego oświetlenia, w większości zdewastowanego... no kicha, po prostu kicha. Same kolumny, fragmenty murów robią jednak wrażenie i pobudzają wyobraźnię. Uwijamy się szybciutko bo o 10:30 maja po nas przyjechać : Lale, Sara i Reza.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Od kierowcy ciężarówki dostaliśmy dwa dni wcześniej kartę SIM na którą właśnie dzwoniła Sara informując nas, że się spóźnią. Czeka nas więc godzina leżakowania, z nudów bawimy się mrówkami...

Przyjeżdżają.
Serdeczne przywitanie, Sara przedstawia nam swoja matkę, która przyjechała zamiast jej siostry - Lale, która musiała pójść dziś do pracy. Lale uczy w szkole języka angielskiego stąd i Sara dość biegle włada tym językiem. Reza zna tylko pojedyncze słówka, za to nadrabia wspaniałym poczuciem humoru. Jest po prostu wesoło, atmosfera luźna i przyjacielska.
W południe zaczynamy zwiedzanie miasta. Na pierwszy ogień idzie brawa wjazdowa do miasta i wejście po wysokich schodach na wzgórze gdzie wieczorem uruchamiana jest sztuczny wodospad, pięknie podświetlony, wodospad, który mieszkańcy podziwiają z dołu praktycznie co wieczór a w ten świąteczny, piątkowy - wyjątkowo tłumnie.

Obrazek

Obrazek

Potem kolejno odwiedzamy ogrody Shiraz, szczególnego wrażenia na nas nie robią a obciążają tylko budżet naszych gospodarzy, którzy niestety ale tez muszą kupować dla nas po 7 biletów, nie udało się nigdy oszukać bileterów ;) Mowy o tym, byśmy to my płacili oczywiście nie było...

I tak ogród za ogrodem, i kolejny ogród, i kolejny. Tak, Sara lubi ogrody ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Sara widząc, że nam się nudzi daje za wygraną. Ruszamy więc na stary bazar a po drodze zahaczymy jeszcze o twierdzę - stare więzienie:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z zewnątrz robi na nas dość duże wrażenie (Karima Khana) , ale tylko na zewnątrz. Do środka nie wchodzimy by nie obciążać portfela Rezy, bo to on płaci ;) A szkoda, w necie dziedziniec i reszta wyglądają po prostu świetnie!
Kiedyś twierdza ta była więzieniem, dziś można ją swobodnie zwiedzać.
Jeszcze pamiątkowa fota i ruszamy na bazar, powłóczyć się.

Obrazek

Obrazek

[ Dodano: 2014-03-18, 19:10 ]
Bazar jak to bazar... kolorowo, orientalnie ale o dziwo nie tłoczno, ba - PUSTO!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


I znów jesteśmy ciężarem dla portfela - a to soczek, a to to, a to tamto...


Obrazek

Obrazek


Obiad w fajnej knajpie - tu się upieram, że ja zapłacę. O mało nie dochodzi do awantury, pomóc mnie wypchnąć z kolejki do kasy, dla Rezy, pomaga nawet Sara. Odpuszczam... w sumie to również oddycham z ulgą, bo obiad kosztował dużo, bardzo dużo, na tyle dużo, że tym razem płaci Sara - wyciąga plastik i mówi "gościnność mojego taty nie zna granic" uśmiechając się przy tym szeroko, dając nam do zrozumienia , że to żaden kłopot, że ich na to stać. Oby!

Jedzenie przepyszne, lokalne napitki, sałatki, przystawki ale również coś europejskiego ale podane po irańsku - kurczak z ryżem. Pycha. I ten mleczny napój po wszystkim. Do dziś pamiętam te trzeszczące po nim kiszki :D

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Czas wracać do auta, powolutku trzeba się szykować do dalszej drogi, kupić bilety na nocny autobus. Nim jednak odwiozą nas na dworzec chcą pokazać nam jak pracują, głównie Reza, nasz kierowca.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pakujemy się do auta i śmiejąc się zaliczamy min. jazdę pod prąd - nasz kierowca się zagapił :D Ubaw po pachy, normalnie aż nam łzy płyną :D Tylko matka wymierza mu kilka ciosów w przedramię by się chłopak opanował bo jeszcze nas pozabija ;)
Powiem wam, że mają tam naprawdę wyrozumiałych kierowców! Ci, którzy jechali prawidłowo skwitowali to tak jak my - śmiechem. Zero klaksonów, stukania się palce w skroń itp. gestów. Wszyscy bawią się świetnie ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Bilety kupione, na szczęście tym razem pozwolili nam już zapłacić ;)
Żegnamy się serdecznie, wysłuchujemy jeszcze szeregu uwag by uważać, nie dać się naciągać, okraść i w ogóle jaki ten Teheran jest zły. Mamy też dawać znać z gór - jak nam idzie nasza eskapada w którą właśnie ruszamy.
Damavandzie - nadchodzimy! No dobra, nadjeżdżamy ;)

Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

Niedziela 29 września, dzień 19.

Budzimy się kilkadziesiąt kilometrów przed Teheranem. Narasta ruch a słonko podnosi się coraz wyżej. Na szczęście dziś niedziela i miasto wolne jest od gigantycznych korków - do dworce docieramy więc sprawnie i szybko gdzie bez zbędnych ceregieli szukamy najtańszej oferty na dojazd do podnóża góry Damavand.

35$ załatwia sprawę. Miły kierowca w czasie drogi pomaga nam załatwić kilka spraw: zakupy, doładowanie karty telefonicznej (pre-paid), załatwienie zezwolenia (50$).

Schodzi nam tak do południa. Trasa z Teheranu, długa na około 120km kończy się na wysokości około 2200m n.p.m. Dalej wiedzie już tylko droga górska niedostępna dla zwykłych osobowych aut. Tu wysiadamy, żegnamy się z kierowcą wymieniając jednocześnie numery telefonów. Umawiamy się na telefon za 3-4 dni i drogę powrotną do miasta, na dworzec.

Obrazek


Kierowca odjeżdża a my robimy przepakowanie plecaków, zbieramy to co nam niepotrzebne i około 100metrów od drogi chowamy to pod sterta kamieni pełni obaw czy aby będzie to wszystko na nas czekało.
Ruszamy!
Pogoda fantastyczna, idzie się dość dobrze choć ciężko. mamy zapas jedzenia na 4 dni, zgrzewkę wody, 2L Coli....
Tu zaczynam żałować, że nie jesteśmy na moto. Fajna dróżka dla naszych motocykli, a i sił byśmy mniej stracili na to żmudne miejscami podejście. By sobie to urozmaicić idę na skróty, Tomasz po szutrowo - kamienistej drodze. Efekt: i tak dochodzimy w obrany punkt w tym samym czasie. 300m przewyższenia za nami, uciekła godzina, może nawet więcej - słonko pali nadal. Chwilę później do LandRovera zgarnia nas przejeżdżający tą dziurawą górską ścieżką biznesmen ze swoim pomocnikiem. Po drodze zapinamy reduktor, niektóre zakręty robimy na trzy raz, na dwa razy co trzeci... przepaść akurat po stronie Tomasza, który jest przerażony - jego pierwsza przygoda z samochodem terenowym i to od razu w górach, do tego tak wysokich!
Do końca nie wiemy gdzie nas wiozą, ale mówią (oczywiście na migi) by się nie przejmować, że pokażą nam dobra drogę. Wysadzają nas na około 3700m a to oznacza, że ni mniej, ni więcej: zaoszczędzili nam z 4-5h drogi!

Obrazek

Obrazek


Zaoszczędzony czas daje nam szansę na dotarcie do bazy jeszcze dziś, rozbicie namiotu i wyjście na szczyt już jutro! Omawiamy więc scenariusz tego wszystkiego przy obiadku i po chwili ruszamy dalej, do bazy z której zazwyczaj ruszają chętni przygód i zaliczenia tegoż wierzchołka do swojego życiorysu. Także ruszamy i my, po wynik, po przygodę, po piękne pejzaże, po zachwyt. Jesteśmy także ciekawi jak spiszą się nasze organizmy na wysokości powyżej 5.000m n.p.m. W końcu w planach jeszcze Kazbek, jeszcze Elbrus...

Obrazek

Obrazek


Damavand (5610-5670m n.p.m. w zależności od źródeł) widziany z około 3900m n.p.m.
Obrazek


Widać już pierwszy z budynków schroniska położonego na wysokości około 4300m n.p.m.
Obrazek


Ostatni odpoczynek, przerwa na zdjęcia i po 45 minutach dobijamy do schroniska, gdzie podczas rozbijania namiotu musimy wylegitymować się permitem.
Obrazek


Obrazek



Kilka widoczków z drogi do schroniska, z drogi na przełaj, przez góry, bez szlaku, mapy, szliśmy po prostu wg wskazówek człowieka, który nas wywiózł tak wysoko:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Wieczorem dowiaduję się od Tomasza, który wizytował schronisko, że jutro na szczyt ruszamy wraz z 3 osobową ekipą z Polski. Krótka pogawędka w namiocie kończy ten dzień. Budziki ustawiamy na 5:00 AM i zasypiamy twardym snem.
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

Poniedziałek 30 września, dzień 20.

Jest to chyba pierwszy poranek na tym wyjeździe gdy nie trzeba nas było na siłę podnosić, by jeden mobilizował drugiego. Nie minął kwadrans a myśmy już byli po śniadaniu, kolejny kwadrans to dokładne przepakowanie, zabieramy ze sobą tylko najbardziej potrzebne rzeczy. Tomasz rezygnuje nawet z plecaka (około 2kg wagi), wkłada butelkę Coli za kurtkę. Decydujemy nie brać więcej płynów. Po kieszeniach upycha słodycze. Ja do plecaka foto wciskam kilka bananów, coś na "kanapki" a półlitrowa butelka wody ląduje w kieszeni kurtki. Ruszamy... jako ostatni ;)

Mimo, że świeci piękne słonko, niebo niemal bezchmurne to jest przeraźliwie zimno a na domiar złego wiatr wieje prosto w twarz uniemożliwiając normalne oddychanie. Na szczęście tym razem przynajmniej o rękawicach nie zapomnieliśmy. U mnie to wyglądało tak: dwa kroki do góry i odwrót by zaczerpnąć powietrza... Niestety nie potrafię oddychać przez różnego rodzaju maski :(

Ekipy, które wystartowały przed nami coraz szybciej oddalają się od nas, a po śniadaniu które organizujemy sobie już po godzinie podejścia (stwierdzamy, że i tak zabraliśmy za dużo więc zamiast to nieść - to zjemy ;)) całkowicie giną nam z oczu. Ruszamy. Ja oczywiście cały czas cykam fotki, oszczędnie, bo nie zabrałem zapasowego akumulatora, ale jednak cykam. Zapasowe akumulatorki wziąłem tylko do nawigacji i bardzo dobrze, bo te, które były w urządzeniu jakoś dziwnie szybko się wyładowały. To pewnie efekt zimna.

Przez te moje postoje na zdjęcia, słabszą kondycję, krótsze nogi, plecak... zostaję sam. Jakoś się muszę usprawiedliwić... :D Tomasz tylko co kilkanaście minut zostawia mi na skałkach ciastka do zjedzenia ale potem tracę i jego z oczu. Zostaję sam. Praktycznie bez wody, bo moje pół litra wypiliśmy prawie całe do śniadania...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie było wyjścia, gdzieś na wysokości 4900 m n.p.m. odbijam w kierunku widocznego w oddali, nie będącego kompletnie po drodze lodowca. Cel: nabrać w butelkę trochę śniegu, lodu lub wody, która może będzie tam płynęła. Cała operacja zajmuje mi ponad godzinę ale pójście wyżej bez wody byłoby totalną głupotą. Tak wtedy myślałem, okazało się to błędem. Śnieg który nabrałem do butelki nie roztopił się nawet do rana!!! A butelkę trzymałem przy ciele !

Obrazek


Dzięki wizycie na brudnym co prawda lodowcu (śnieg wygrzebywałem gołymi rękoma spod spodu) miałem możliwość z dużo mniejszej odległości niż pozostali, poobserwować lodospad. Cudo!

Obrazek

Widoki w dół:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

400m przed szczytem, a więc już sporo powyżej 5.000 m n.p.m. spotykam pierwsze schodzące ze szczytu osoby. Przekazują mi butelkę od Tomasza, opowiadają co tam dalej na trasie mnie czeka a ja słucham tego wszystkiego pijąc łapczywie. Cola na tej wysokości smakuje wybornie.

Godzina już nie młoda, sił brak... biję się z myślami czy iść dalej, czy jednak zawrócić, poczekać na kolegę i zejść bezpiecznie razem. Stoję na wypłaszczeniu smagany potężnymi uderzeniami wiatru. Wszędzie unosi się woń siarki, która w połączeniu z kompletnym wyczerpaniem, brakiem tlenu powoduje, że prawie wymiotuję. Siadam na chwilę gdzieś za kamieniem by chwilę odpocząć i przemyśleć. Rzut oka na zegarek przyczepiony do ramienia plecaka: -3*C. Wskazania wysokościomierza co prawda niedokładne ale pokazują, że zostało już naprawdę niewiele. Zaciskam zęby, wstaję i podejmuję wyzwanie. Chwilę później mijam się z Tomaszem, który daje mi wskazówki którędy iść, gdzie wieje odrobinę mniej. Do szczytu pozostało mi jakieś 45 minut. "Kop w dupę" na drogę pobudza mnie do działania. I jeszcze tylko na pożegnanie rzuca mi ostrzeżenie bym nie siedział tam za długo bo on prawie zemdlał ! 5.600 bez aklimatyzacji, zdobyte z marszu to nie są żarty. Ale ludzie tak wchodzą, więc i myśmy podjęli takie a nie inne wyzwanie.
Ruszam. Krok za krokiem, oddech za oddechem, miarowo, powoli, ale do góry, ale do celu....
Bo o marzenia trzeba walczyć!

cdn.
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

Siarka, wszędzie smród siarka i ten biały pył. O dziwo jest na tyle ciężki, położony w takich miejscach, że wiatr go nie unosi. Teraz, na kilkadziesiąt metrów przed szczytem dociera do mnie fakt, iż to białe coś na zdjęciach to nie zdmuchiwany przez wiatr śnieg a wyziewy siarki z krateru, bowiem Damavand to wulkan, wygasły ale jednak wulkan. Coś tam jednak się w nim jeszcze tli...

Obrazek

Obrazek

I tak oto, 30minut od spotkania z Tomaszem, marzenie się spełniło. Stoję na szczycie.
Bateria w kamerce sportowej wyładowuje się jako pierwsza, potem kończy się ta w zegarku...
Fotki robię więc z umiarem, zostawiając trochę energii na drogę powrotną.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W dół idzie się bardzo szybko, bardzo lekko. Wiatr wieje w plecy, oddycham więc z dużą łatwością. Jedyne co przeszkadza to luźne piarżysko pod nogami, osuwające się co chwila. Co kilka minut padam więc na plecy, wstaję, otrzepuję się i ruszam dalej. I tak co kilka minut aż do momentu gdzie zacznie się w końcu twarda skała. Nie mam nic do jedzenia, w butelce nadal lód...więc w zasadzie poza zdjęciami nie mam się po co zatrzymywać a im niżej słonko, tym ja częściej się zatrzymuję. Dochodzi nawet do tego, że po sprawdzeniu w nawigacji czy mam ślad do namiotu postanawiam zostać tu, na wysokości 4700m n.p.m. aż do zmroku i przy świetle z komórki wrócić do namiotu. Tak, z komórki, bowiem czołówki nie zabrałem, zakładając, że zmrok nas nie zastanie. Błąd !
Feeria barw, która zmienia się co chwilę. Kapitalnie spędzona godzina, w ciszy, w samotności, z marzeniami...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Jako ,że w nawigacji ostatni komplet akumulatorków już zaczął dogorywać musiałem ją wyłączyć.
Ciemno! Co chwila potykam się o jakąś wystająca skałkę ale nie jest źle - idę po wydeptanej ścieżce w dół, co chwila rozchodzi się by po kilkunastu krokach znów spotkać się razem. takich "skrzyżowań, rozwidleń" mijam dziesiątki. Po kwadransie, może dwóch sprawdzam nawi i oczywiście idę nie na te światła co powinienem. Zamiast szukać słabego światełka schroniska ja, zupełnie nie myśląc podążam ku tym palących się w wiosce hen hen daleko. Ślad w nawigacji - doskonała sprawa! Obieram właściwy kurs i żwawo ruszam w dół.
Wyczerpany ale spełniony, gdzieś około 20:00 melduję się w namiocie. Tomasz już ułożony do snu czekał tylko na mój szczęśliwy powrót. Kilka minut później usypiamy. Z tego wszystkiego nawet nie zjadłem kolacji...


Obrazek
Awatar użytkownika
bonzo
Posty: 3181
Rejestracja: 23 lut 2009, 0:34
Lokalizacja: Tarnów
Kontakt:

Kiedy będziecie znowu na koniach, bo góry mnie nie specjalnie interesują, a już na pewno nie chodzenie po nich :mrgreen:
"Podczas dobrej jazdy na motocyklu przeżywasz więcej w ciągu 5 minut niż niektórzy ludzie przez całe swoje życie."
Awatar użytkownika
Herflick
Posty: 1676
Rejestracja: 19 lip 2009, 20:31
Lokalizacja: Łódź
Kontakt:

Bonzocis... trip nazywa się MotoGóry więc Neno zobligowany jest do przynudzania o łażeniu :)
Jestem "nieumi" i o tym wiem, o tym wiem, że jestem "nieumiem"
Awatar użytkownika
bonzo
Posty: 3181
Rejestracja: 23 lut 2009, 0:34
Lokalizacja: Tarnów
Kontakt:

No nic, przeczekam jakoś te dwa dni ;-)
"Podczas dobrej jazdy na motocyklu przeżywasz więcej w ciągu 5 minut niż niektórzy ludzie przez całe swoje życie."
Awatar użytkownika
Neno
Posty: 756
Rejestracja: 06 lis 2011, 7:05
Lokalizacja: Zambrów
Kontakt:

Na razie gór nie będzie - będzie TAXi, będzie... a, nie bedę uprzedzał ;)
ODPOWIEDZ