Jak masz krowę, to hamuj. Jak masz psa, to nie hamuj!

Trasy, przygotowania, wspomnienia
Awatar użytkownika
bonzo
Posty: 3181
Rejestracja: 23 lut 2009, 0:34
Lokalizacja: Tarnów
Kontakt:

kolasgsxr pisze:Co jest dziwnego na tym zdjęciu ?
a jest przewidziana jakaś nagroda?
Trochę gorąco, sądząc po temp. :lol:
Ostatnio zmieniony 11 lut 2015, 10:38 przez bonzo, łącznie zmieniany 1 raz.
"Podczas dobrej jazdy na motocyklu przeżywasz więcej w ciągu 5 minut niż niektórzy ludzie przez całe swoje życie."
Awatar użytkownika
Flaw
Administrator
Posty: 3618
Rejestracja: 07 wrz 2008, 20:19
Lokalizacja: Chorzów
Kontakt:

kolasgsxr pisze:Na koniec zagadka. Co jest dziwnego na tym zdjęciu ?
Z górki na wyłączonym silniku?
h e d o n i z m
Awatar użytkownika
crazyrider12
Posty: 1459
Rejestracja: 04 mar 2010, 7:49
Lokalizacja: Krk/Siemianowice Śl

Obrotomierz się popsuł ;)
...bo każda okazja jest dobra by zjechać z utartej ścieżki i poszukać własnej ;)
Awatar użytkownika
Łasica
Posty: 783
Rejestracja: 19 lis 2009, 11:32
Lokalizacja: Wrocław
Kontakt:

Świetna wyprawa, fajne kolorowe fotki :-D
Obrazek ::BIKEPICS:: | XT660X -> BMW F800GS
Awatar użytkownika
Marcin_B
Posty: 499
Rejestracja: 03 lip 2014, 17:47
Lokalizacja: Wielowieś, Śląsk

To dobrze że silnik przy takich obrotach nie wyskoczył
kolasgsxr
Posty: 40
Rejestracja: 20 sty 2015, 14:54
Lokalizacja: Wawa

Temperatura jest ok, tylko na zdjęciu nie widać kropki pomiędzy cyferkami.

Nagroda ... oczywiście że jest! Specjalne dla wygranej osoby napiszę część dalszą relacji :-P

Nagrodę wygrywa Flaw ! :mrgreen:

(wkrótce ciąg dalszy)

Zapomniałem dodać część 3 filmu (dojazd z Cro do Kotoru)
https://www.youtube.com/watch?v=Zpg9BFpEFEc

A teraz właściwa część 4 filmu (z Parku Lovcen i z Durmitoru)
https://www.youtube.com/watch?v=NbsazDbrQJs
kolasgsxr
Posty: 40
Rejestracja: 20 sty 2015, 14:54
Lokalizacja: Wawa

23 czerwca – Pobudka skoro świt, o jakże masakrycznie wczesnej porze, 8.30, pijemy kawę, wsiadamy do Defendera i jedziemy 20 km w dół, w stronę słynnego mostu na Tarze, obok którego jest baza raftingowa. Po przyjeździe na miejsce organizatorzy częstują nas śliwowicą…(takie tutaj panują zwyczaje :) )jednak po wczorajszym dniu, mało kto decyduje się, aby ją wypić… Potem dobór pianek, butów, kasków (mają kilka kasków z mocowaniami do GoPro) i kamizelek. Tylko my wybieramy się bez pianek, reszta pipek zakłada cały strój-cieniasy :) Pakujemy pontony na przyczepkę, wsiadamy do busa i jedziemy kilka kilometrów w stronę Mojkovac, do miejsca gdzie rzeka jest prawie na równi z drogą. Do pontonu mieści się ok. 10 osób. Woda w Tarze bardzo zimna, lodowata, ale mimo braku pianek moczymy tyłki, na co ludzie w piankach się trochę krzywią – cieniasy :) Sam spływ okazuje się być dość nudny, trwa ok. godziny, a ciekawych miejsc, w których się coś dzieje, dosłownie kilka. Ale widoki cudne :) Dla nas za słabo, nawet się ponton nie wywraca ani razu :) Ale mamy najfajniejszego przewodnika ze wszystkich grup, który urozmaica nam spływ : a to ścigamy się z innym pontonem, a to płyniemy tyłem do przodu, a to kręcimy się w kółko :)

Obrazek

Obrazek

Po wyjściu na brzeg, zapakowaniu pontonów na busa, wracamy do bazy przy moście. W cenie imprezy miał być również na koniec poczęstunek. Jak to mówił Misza będzie „rybu, mięsu, picie, wszystko budziet”, a jest tylko ZNÓW zimna ryba, a do picia szklanka coli, na którą czekamy 20 min. Na koniec czekamy, nie wiedzieć po co, na co i na kogo, chyba 2h, zamiast spakować się i wrócić do Zabljaka. Przyjemność ta kosztuje nas 50 euro od osoby. Po fakcie uważamy, że to znacznie za dużo. Po przyjeździe do Zabljaka na miejscu zastajemy grupę motocyklistów z Niemiec (na Goldwingach), Słowacji, ale także i z Polski. Po krótkiej pogawędce wybieramy się na spacer nad Crne Jeziero, z brzegów którego rozpościera się piękny widok na otaczające góry.

Obrazek

Obrazek

Kto tam był i może opowiedzieć jakie są tam szlaki?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W domku mamy mały artystyczny nieład, przez niektórych zwany pierdolnikiem ;)

Obrazek

Wieczorem robimy sobie wspólne ognisko z nowo poznanymi motocyklistami z Polski i gadamy z nimi o ciekawych miejscach na trasie (oni jadą oczywiście w odwrotną stronę niż my). Pieczemy sobie kiełbaski, a raczej coś, co z wyglądu przypomina kiełbasę, ale w smaku nie przypomina niczego jadalnego…

Dystans 10 km (motocyklami do marketu po „niby kiełbasę”).

Z ważnych info: koszt osoby we własnym namiocie plus motocykl, kosztuje u Miszy 2 euro!!!! Nie warto też rezerwować przez booking, bo na miejscu jest taniej. Miejsce to jest też idealne dla osób lubiących chodzić po górach. Jest mnóstwo szlaków o różnym stopniu trudności i różnych długościach. Mamy nadzieję, że kiedyś tam wrócimy pochodzić po górach.

Obrazek

Obrazek
kolasgsxr
Posty: 40
Rejestracja: 20 sty 2015, 14:54
Lokalizacja: Wawa

24 czerwca – Zjadamy małe śniadanie i ruszamy ponownie w stronę mostu na Tarze, tym razem na swoich obładowanych Kaciach. Na miejscu robimy kilka fotek i ponownie jedziemy w stronę Podgoricy, tym razem wzdłuż kanionu Tary, przejeżdżając przez Mojkovac i Kolasin.

Obrazek

Obrazek

Przez pierwsze kilkanaście kilometrów droga nie robi na nas szczególnego wrażenia, ponieważ przy drodze rosną drzewa, które skutecznie zasłaniają widoki, góry po obu stronach też nie są specjalnie wysokie i strome. Droga robi się prześliczna za miejscowością Kolasin, przejeżdżamy przez niezliczoną ilość wykutych ręcznie w litej skale tuneli (do tej pory są w surowym stanie, niczym nie zabezpieczone, nie obudowane i nie oświetlone), góry robią się coraz wyższe i niejednokrotnie mają pionowe zbocza wzdłuż kanionu, sama droga wije się znacznie wyżej niż na początku po półkach skalnych raz po jednej, raz po drugiej stronie Tary.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Termometr pokazuje miejscami 33 stopnie, jest nam strasznie gorąco w ciuchach motocyklowych. Pewnym wyzwaniem na tej drodze jest dość duża ilość pędzących tirów (widać, że ich kierowcy znają tą drogę i wiedzą na ile mogą sobie pozwolić na danym zakręcie), które z racji zakrętów przechodzących w kolejne zakręty, ciężko jest wyprzedzić. Ale nawet Diuk daje radę ;) Kilkanaście kilometrów przed Podgoricą, po wyjściu z jednego ostrego zakrętu wjeżdżamy w tunel… a w nim bez świateł stoi sobie samochód z „Rumunami” na pokładzie – jeden z nich stoi na przeciwległym pasie. Żeby nie zaparkować mu w bagażniku musimy ostro hamować. Chyba czekają, aż ktoś wjedzie im w dupsko… Przejeżdżamy przez centrum Podgoricy, ale jest tak gorąco, że nawet nie przychodzi nam do głowy, żeby się tam zatrzymać i coś pozwiedzać. Kierujemy się na jezioro Szkoderskie.

Na tym odcinku drogi Duke pokazywał takie spalanie:

Obrazek

Fajne prawda? ;)

W miejscowości Virpazar skręcamy w lewo w drogę biegnącą wzdłuż południowego brzegu jeziora. Drogę tą polecali nam ludzie z forum motocyklistów, i słusznie, bo jest bardzo fajna: wąska, miejscami dość stroma, z dużą ilością zakrętów i widokiem na całe jezioro Szkoderskie i widokiem naprzeciw legły, Albański, brzeg. Wszystko to powoduje, że bardzo często muszę jechać powoli na jedynce, co w połączeniu z upałem i obładowaniem motocykla doprowadza dzika do czerwonej lampki ostrzegawczej – over hiting. Nie ma wyjścia, trzeba przyspieszyć, żeby go trochę schłodzić. Po paru minutach niepewności czy węże od chłodnicy i sama chłodnica wytrzyma ciśnienie prawie gotującego się płynu, udaje się zbić jedną kreskę temperatury uffff. Niestety przegrzewanie w 990-tkach jest częstą przypadłością. Pomaga tylko demontaż osłony chłodnicy (ale grozi jej przebiciem np. kamieniami z pod koła), lub montaż dodatkowego wentylatora. Mniej więcej w połowie jeziora znajdujemy mini zatoczkę i zatrzymujemy się zrobić jakieś jedzenie. Od razu rozbieramy się z ciuchów motocyklowych i zostajemy w samych gaciach, co może trochę dziwnie wygląda, ale mało nas to obchodzi przy takim upale. Na obiad mamy tę samą, ohydną kiełbasę, którą jedliśmy wczoraj. Na surowo jest kompletnie nie jadalna, więc gotujemy ją na palniku. Czegoś tak paskudnego dawno nie jedliśmy...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po godzince odpoczynku wyruszamy do naszego dzisiejszego celu – Szkodru (Albania). Kiedy droga wzdłuż jeziora zaczyna zakręcać w głąb lądu, wydaje się, że zrobi się mało ciekawie. Jak się jednak okazuje, jest to kawałek najbardziej stromej i krętej z całego wyjazdu drogi (od skrętu na wysokości Kravari, do dojazdu do granicy Czarnogóry z Albanią). Dodatkową atrakcją są krowie (lub inne) placki na dziurawym asfalcie, które skutecznie powodują uślizgi kół. Hamulce po zjeździe na dół rozgrzane są do czerwoności, bo droga jest taka stroma i kręta, że nie daje się hamować silnikiem – przynajmniej na moim Advenczerze. Prędkość na jedynce jest po prostu zbyt duża na warunki na tej drodze. Wreszcie jest, oto czekamy na odprawę paszportową na granicy z Albanią. Przechodzimy ją szybko i wjeżdżamy do Albanii. To, co nas tutaj zastaje, przechodzi naszą wyobraźnię o tym kraju. Na drogach stoi pełno śmietników i jest mnóstwo śmieci leżących obok nich. Powoduje to straszny smród. Po drogach chodzi pełno świń, kóz, baranów, krów, psów, kotów… od nich również nieco waniajet. Domy wyglądają jak slumsy, a ludzie jakby tylko czekają, aż się zatrzymamy, żeby mogli nas obrobić. Strach się zatrzymać! Na drogach królują samochody z celownikiem na masce (pewnie ok. 90% wszystkich samochodów), a przynajmniej Albańczycy chyba myślą, że to jest celownik i tak też go traktują. W Albanii można mieszkać byle gdzie, w byle czym, ale trzeba mieć Mercedesa! Osobowego, dostawczego, tira, busa, obojętnie, byle tylko to był Mercedes. Większość z nich to stare „beczki”, które kopcą na czarno, na biało, na fioletowo, ale zdarzają się też czasami nowe ML-e i S-klasy. Być może zamiłowanie do tej marki bierze się z tego, że ich kierowcy nie muszą przestrzegać żadnych przepisów na drodze, mogą zaparkować na środku drogi, mogą jechać pod prąd, mogą wymuszać, spychać, zawracać w dowolnym miejscu… po prostu wolno im WSZYSTKO! Pozostałe 10% samochodów to VW i BMW i bardzo rzadko coś innego. Kierowcy używają klaksonu zamiast hamulca, kierunkowskazów i świateł, i w celu pozdrowienia innych kierowców. Klakson jest tutaj dobry na wszystko. Dojeżdżamy do miejscowości Szkoder i rozglądamy się za jakimś noclegiem. Nic nie udaje nam się znaleźć. Ponieważ nikt napotkany przez nas w okolicy nie mówi po angielsku, podjeżdżamy pod „Hotel Europa” zapytać o jakieś campingi, hostele itp. W hotelu jednak niczego się nie dowiadujemy, nikt tam nic nie wie. A cena za nocleg u nich to jedyne 100 Euro/dobę. Grzecznie dziękujemy i wychodzimy. 100 euro, chyba ich pogięło. Na nasze nieszczęście hotelowe WiFi cały czas zrywa nam połączenie i nie możemy z niego skorzystać. Jedziemy więc dalej, mijamy Szkoder i zatrzymujemy się na stacji benzynowej za miastem, gdzie widzimy napis „Free Wifi zone”. Jest już późno i to nasza nadzieja na znalezienie czegoś do spania. Odpalamy booking… a tam wyskakują AŻ 3 (słownie trzy) obiekty w całej okolicy Szkodra, z czego dwa z kosmiczną ceną. Dwójka z nas zostaje na stacji, a ja jadę zbadać ten 3-ci obiekt (Guest House Florian). Okolica mocno nie ciekawa, wszystkie szałasy/domki zasłonięte murowanym ogrodzeniem, tak, aby nikt nie widział co jest za nim. Dojeżdżam, zsiadam z motocykla, a obok mnie już 5 małych tubylców. Pani zaprasza mnie do środka, żebym zobaczył pokój, a na motorze mam wszystkie rzeczy przypięte (łącznie z paszportami, portfelem, itp.). Ale trudno, zostawiam i idę (na szczęście po powrocie wszystko jest na swoim miejscu). Pokój to: 5 łóżek (każde inne), stare, dziurawe okna i kawałek podłogi, cena 35 euro. Strasznie drogo jak za takie coś, ale jesteśmy zdesperowani, więc bierzemy. Wracam na stację po Dorotkę i Janelka. Późnym wieczorem mamy możliwość zjedzenia kolacji (za 7 euro/osobe). Kolacja to: gotowane, smażone, pieczone i nie wiem co jeszcze warzywa, i miska frytek. Udaje nam się doprosić o jakieś mięso, ale jest tak słone, że nie daje się go zjeść. Jeśli myślicie, że to już koniec atrakcji, to oznajmiam, że niestety nie . Padnięci kładziemy się spać. Od ok. 4 rano zaczynają piać kury, koguty, czy nie wiem, co tam jeszcze. Nie daje się już usnąć. Mamy ochotę ubić te cholerne kury! Co najlepsze, sprawdzając w internecie opinie na temat tego „pensjonatu” jesteśmy mocno zdziwieni. Wszyscy piszą, że jest tutaj fajnie, taka rodzinna atmosfera, pyszne posiłki i wysoki standard…

Obrazek

Dystans 270 km.
kolasgsxr
Posty: 40
Rejestracja: 20 sty 2015, 14:54
Lokalizacja: Wawa

Część 5 filmu
https://www.youtube.com/watch?v=soJlPsJM4Iw

25 czerwca – Pakujemy się, zostawiamy większość rzeczy u Floriana, a sami jedziemy z zamiarem przejechania drogi SH-20. Pogoda jest taka sobie, trochę chmur, trochę słońca. Tankujemy na ostatniej stacji, przy ostatnim rondzie, przed wjazdem na SH-20. Pełna kulturka, obsługa mówi po angielsku, można płacić w euro lub kartą… full wypas. Kierujemy się na wielki krzyż ułożony na zboczu góry (nad miejscowością Bgigje), pod nim znajdują się pierwsze serpentyny z pięknym nowym asfaltem. Wjeżdżamy coraz wyżej i wyżej, aż przejeżdżamy przez pierwszą „małą” przełęcz. Wzdłuż drogi mijamy dwie mniejsze wioseczki, trochę krów, kóz, świń i czego tam jeszcze nie chodzi, miejscami są już odcinki żwirowe.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po dotarciu do miejsca, w którym jest park maszyn budujących drogę, rozpościera się piękny widok na kanion rzeki Ljimi i Cemit, do którego będziemy zjeżdżać po kilkunastu serpentynach prowadzących po zboczu góry (przewyższenie ok. 800 m.). Droga jest szeroka i dość dobrze ubita więc jedzie się bardzo dobrze, nawet Diukiem. Niepokoją nas tylko czarne chmury, które się zaczynają zbierać nad górami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Do mniej więcej połowy drogi, tj. do miejscowości Tamare dojeżdżamy bez problemów, co chwila mijając koparki, wywrotki wożące ziemię, robotników ustawiających szalunki do wylania betonowych boków drogi, sporo też jeździ pickupów z osobami nadzorującymi budowę drogi. No właśnie „jeździ” to chyba złe słowo, lepszym będzie „lata ” lub „zapier…a”.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Budowa drogi kończy się w miejscowości Tamare, tam też kończy nam się dobra pogoda. Zaczyna padać ulewny deszcz. Próbujemy się ubrać w przeciwdeszczówki, ale zanim je zakładamy, już jesteśmy cali mokrzy. Po drodze, dosłownie po kilku minutach deszczu, zaczynają płynąć rzeki. Dobrze, że postanawiamy nie jechać dalej, bo dalej droga robi się naprawdę hardcorowa (o czym się sam przekonuję dwa dni później [;)] ). Wracamy bardzo powoli, tzn. Dorotka wraca bardzo powoli, bo jazda po górskiej drodze ze żwiru i błota, po której płynie rzeka, nie należy do ulubionych podłoży małego Diuka [:P] Dorotka jest przerażona. Drugi naprawdę krytyczny moment podróży Dorotki :] W desperacji Dorotka proponuje Janelkowi, by bezpiecznie wrócił Diukiem, ale Janelek, chyba jest równie niepewny… i odmawia. Dorotka musi wziąć się w garść. Chłopaki nie płaczą [;)] Zamyka oczy i rusza [:)] Kamienie są bardzo śliskie, to naprawdę nie lada wyzwanie dla Diuka i Dorotki. My na Dziku, co chwila przyspieszamy, zatrzymujemy się, czekamy, przyspieszamy i tak w kółko. Po ok. 2h wjeżdżamy z powrotem na górę kanionu (okolice miejscowości Rrapsh).

Obrazek

Jesteśmy cali mokrzy (no może poza mną, bo ja mam nawet kawałki suchego ubrania [;)] ) i źli na pogodę. Na myśl o Guest House Florian, robi nam się niedobrze. Wracając do Shkodru szukamy, więc czegoś innego do spania. Po kilku nieudanych próbach trafiamy na kemping, o którym czytałem przed wyjazdem! Mieści się ok. kilka kilometrów przed Shkodrem, jadąc od strony Koplik-a, po prawej stronie, nad samym jeziorem Shkoderskim (http://www.lakeshkodraresort.com). Standard bardzo europejski, wszystko nowe i czyste. Wynajmujemy duży namiot Ala Tipi za 26 euro/dobę (za swój namiot było by 14 euro/dobę, był też duży, piękny i w pełni wyposażony domek na palach za 60 euro/dobę). Do dyspozycji są leżaki, boisko do siatkówki i bar przy plaży, w którym podają pyszną kawę, i pyszne jedzenie (ceny porównywalne do polskich). Dzień kończymy na suszeniu rzeczy, kąpaniu w Shkodrze i graniu w babinktona. Jest tu tak fajnie, że zostajemy na pewno na następny dzień. Ja w planach na następny dzień mam dojazd do Theth! Aaa i powrót z Theth też mam w planach [;)] .

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A takie coś mamy w wynajętym "namiocie" [;)]

Obrazek

Dystans 120 km.
kolasgsxr
Posty: 40
Rejestracja: 20 sty 2015, 14:54
Lokalizacja: Wawa

I jeszcze filmik z tego dnia (część 6)

https://www.youtube.com/watch?v=UQbTtDtctAM
kolasgsxr
Posty: 40
Rejestracja: 20 sty 2015, 14:54
Lokalizacja: Wawa

26 czerwca – pobudka ok. 7.00, szybko umyć zęby, ubrać się i jedziemy z Jankiem do Theth. Dorotka i jej Diuczek muszą zostać na kempingu :cry: Przed wyjazdem na youtube sporo filmików obejrzałem z tej drogi, a dziś będę mógł sam się nią przejechać, jupi! Pogoda nad jeziorem jak drut, ale im bliżej jesteśmy gór, tym więcej nad nami chmur. Wszystkie wysokie szczyty są w chmurach. Kilka kilometrów za rondem (na wysokości miejscowości Koplik), na którym jest odbicie na drogę SH21 zatrzymujemy się w sklepie, żeby kupić jakiś chleb do pysznego pasztetu, który mamy ze sobą. Droga biegnie kilka kilometrów wąwozem pomiędzy coraz wyższymi górami i aż do momentu, w którym zaczyna się podjazd, jest asfaltowa. Cała droga w górę jest w budowie, przez co sporo jest luźnych głazów i w czasie deszczu śliskiej gliny. Na jednym z pierwszych zakrętów zaliczamy „paciaka” – bez strat.

Obrazek

Obrazek

Od poziomu kanionu (ok. 1000 m.n.p.m.) do najwyższego punktu drogi (ok. 1700 m.n.p.m.) do pokonania jest ok. 700 m przewyższenia. Od wysokości ok. 1500 m jedziemy cały czas w chmurach, są też odcinki drogi na które ludzie z lękiem wysokości nie powinni się wybierać (pionowa ściana kilkaset metrów w dół), lub wybierać się właśnie w taką pogodę – widoczność makas 2 m. przez co nie widać, że jedziemy półką skalną nad przepaścią. Po przejechaniu najwyższego miejsca drogi, staje się ona bardziej dzika, co prawda nie ma gliny, ale jest sporo dużych kamieni i wystająca z pod nich lita skała (uwaga! Jak jest mokra to jest bardzo śliska).

Obrazek

Aby dojechać do Theth (750 m.n.p.m.) trzeba sturlać się 1000 m w dół, co bardzo nas dziwi. Czytając relacje, oglądając filmiki nikt jakoś nie wspominał, że Theth położone jest w dolinie i otoczony kilkoma górami o wysokości ponad 2400 m (gdzie normalne jest zaleganie śniegu przez cały rok)! Zjazd okazuje się dość prosty, chociaż bliżej doliny przejeżdża się przez strumyk górski, który prawie nas pokonuje – za mało gazu, przednie koło się blokuje w luźnych kamieniach i moto zaczyna się przewracać, na szczęście udaje mi się je utrzymać. Po 3h godzinach docieramy do charakterystycznego punktu, mostu na rzece Lumi i Thethit, przy którym zatrzymujemy się, robimy foty i zjadamy pyszne śniadanie. Tak zgadza się, pasztet podlaski z suchym chlebem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po śniadanku idziemy do „restauracji” naprzeciwko mostu, gdzie pijemy pyszną albańską kawę za 50 Lek (ok. 1,5 zł), obsługuje nas kelner, który świetnie mówi po angielsku (z wyraźnym amerykańskim akcentem). Spotykamy też dwóch rowerzystów z Polski, którzy są już tak, jak my, drugi tydzień w podróży. Po krótkiej gadce o przygodach, wracamy, ponieważ białe chmury zmieniają się na czarne. Poprzedniego dnia prawie cały dzień padało, dlatego też wracamy tą samą drogą, którą przyjechaliśmy, a nie przez Shkoder. Za duże błoto, za małe umiejętności.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Droga do Theth nie jest przereklamowana. Daje dużo frajdy z jazdy, chodź trzeba uważać. Nam się podobała tak jak na poniższym zdjęciu widać. Chodź napewno byłaby jeszcze przyjemniejsza i bezpieczniejsza na innych oponach np. TKC 80, lub E09, tzw. kostkach. Tylna opona - fabryczny Scorpion dostała na kamieniach ostro w kość. Pojawiło się dużo głębokich nacięć, a były też miejsca, w którym kawałki bieżnika zostały oderwane. Dobrze, że opona miała jeszcze wysoki bieżnik, bo mogło by się to skończyć przebiciem dętki.

Obrazek

Droga powrotna przebiegła bez przygód, chociaż oczywiście dzień urlopu bez deszczu byłby dniem straconym i podczas zjazdu zaczęło padać. Wracając na kemping zahaczamy jeszcze o bardzo dobrze zaopatrzony mini market w miejscowości Koplik. Reszta dnia upływa na kąpaniu, opalaniu, i siedzeniu w barze :mrgreen:

Dystans 150 km.
kolasgsxr
Posty: 40
Rejestracja: 20 sty 2015, 14:54
Lokalizacja: Wawa

27 czerwca – TO JEST MÓJ DZIEŃ i TYLKO MÓJ!!!! Nie darowałbym sobie, przyjechać do Albanii na KTM 990 Adventure i nie przejechać SH20 w całości! Nie mogąc spać z podniecenia z samego rana wyruszam znów w stronę Koplika. Tankowanie na opisywanej wcześniej stacji, dojazd do Tamare (jak wygląda droga do tego miejsca opisane jest 25 czerwca). Teraz się dopiero zaczyna dzika pięknie położona górska droga. Świeci piękne słoneczko, jest cudownie!

Obrazek

Obrazek

Zaraz za Tamare zaczyna się 5-6 km najgorszy odcinek drogi. Bardzo dużo jest głazów (bo ciężko to nazwać kamieniami) i większość drogi jedzie się po litej skale. Droga jest też mocno wyżłobiona przez płynące nią strumienie (kiedy pada). Jedzie mi się coraz ciężej, kilka razy ledwo udaje mi się uniknąć wywrotki. Jest sporo bardzo stromych zakrętów, na których zatrzymanie grozi … chyba każdy wie czym. Na jednym z nich muszę się zatrzymać, żeby pomyśleć, jak pokonać kolejny zakręt, który jest kilka metrów dalej. Podłoże luźne i grząskie, więc mam duży problem, żeby ruszyć. Po kilku próbach, kiedy koło boksuje i ucieka na boki, w końcu się udaje, jadę dalej. Droga wspina się coraz wyżej i wyżej, przejeżdża się z jednej strony, na drugą stronę rzeki. W momentach, których jest nieciekawie, dodaję więcej gazu i jakoś przejeżdżam całość bez żadnych przygód. Najgorszy odcinek kończy się mniej więcej przy miejscowości Predelec. Dalej w stronę Vermosh jedzie się już lajtowo, droga jest szeroka i dobrze ubita. Dojeżdżam do granicy z Czarnogóra w Vjeternik, robię w tył zwrot i z powrotem na SH20. Przy rozwidleniu drogi na Vermosh i Hani i Hotit (SH20) patrzę w górę i co widzę? Zgadza się: CZARNE CHMURY! Fuck, again? :shock: Po kilku minutach zaczyna kropić, więc szybko, zanim się rozpada, zatrzymuję się i zakładam podpinki. No dobra jem jeszcze snikersa [;)] . Niebo czarne, więc jadę dość szybko, ponieważ trochę się boję, czy sobie poradzę na tym trudnym odcinku, jak będzie wszystko mokre i śliskie. Jadąc w dół, po najgorszym kawałku, wydaje mi się, że w cale nie jest trudny! Jadąc w dół jest 100 razy łatwiej na tej drodze (chodź zazwyczaj jest odwrotnie).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeżeli nie jesteście pewni, czy sobie poradzicie na tej drodze (umiejętności, sprzęt, obładowany motor) zdecydowanie polecam drogę od Czarnogóry do Albanii. DUŻO, DUŻO łatwiej. Zatrzymuję się na kilka fotek, zaczyna kropić, uciekam szybko, przestaje padać, kilka fotek… deszcz i tak w kółko. Dopiero po wjeździe na górę wąwozu widzę, co mnie całą drogę goniło!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przejazd tą drogą daje mnóstwo satysfakcji. Radzę też dobrze przymocować bagaż do motocykla oraz w środku kufrów. Przy szybszej jeździe motocyklem straszliwie trzęsie. Na dowód tego, jak bardzo, powiem tylko tyle, że w wewnątrz kufra złamał mi się widelec (z bardzo twardego i elastycznego plastiku), oraz zgubiłem patyk do GoPro. Schowany był w pokrowcu razem ze statywem do aparatu i bardzo ciasno przypięty do kufra gumowymi linkami (praktycznie nie można go było nawet ruszyć). W połowie drogi powrotnej zauważyłem, że cały pokrowiec jest podarty a patyk zaginął w akcji. Od statywu w aparacie ułamał się też kawałek plastiku do regulacji. Na szczęście to jedyne straty, dodatkowo w stosunku do radości z pokonania tak pięknej trasy – niewielkie. Na trasie spotkałem dwóch Holendrów na rowerach – szacun!

Drogę w obie strony zrobiłem w ok. 5,5 - 6 h (od ronda do ronda) dość szybkim tempem, tylko kilka razy się zatrzymując na picie, jedzenie i fotki. Warto wziąć ze sobą trochę picia i jedzenia, bo po drodze nie bardzo jest gdzie kupić (chyba, że w Tamare). Miejsc do spania na dziko na całej trasie za bardzo nie ma. Może są dwa takie miejsca, które się nadają, teren – płasko, trochę trawki, ale wzdłuż całej trasy są różne zabudowania – co nie jest bez znaczenia w kwestii bezpieczeństwa w tamtych rejonach - i nie ma takiego miejsca „bezludnego”. Nawet wieczorem odgłos motorów na pewno słychać z wielu kilometrów, więc jak usłyszą, że się ktoś zatrzymał napewno tam przyjdą. Ja zatrzymując się na fotki stałem nieraz 1 min. może 2 min, a już obok mnie było kilka, próbujących wyłudzić cokolwiek dzieci.


Wieczorem pełen relaks :D

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dystans 200 km.

Cześć 8 filmu
https://www.youtube.com/watch?v=C2SNSu43vhQ
Awatar użytkownika
bonzo
Posty: 3181
Rejestracja: 23 lut 2009, 0:34
Lokalizacja: Tarnów
Kontakt:

Po takim dniu to 3 kawały mięsa muszą być ;)
"Podczas dobrej jazdy na motocyklu przeżywasz więcej w ciągu 5 minut niż niektórzy ludzie przez całe swoje życie."
kolasgsxr
Posty: 40
Rejestracja: 20 sty 2015, 14:54
Lokalizacja: Wawa

bonzo pisze:Po takim dniu to 3 kawały mięsa muszą być ;)
Po takim dniu to wszystko by smakowało wyśmienicie ;)

Od tego dnia mamy kłopoty z aparatem, który udaje nam się odpalić dopiero w Rumunii :(

28 czerwca – Dziś w planach mamy opuszczenie Albanii i dojazd do Macedonii w okolice jeziora Ohrid. Przed wyjazdem w kempingu szukamy na bookingu miejscówki do spania w Ohridzie za 25 Euro (bo nie wiem czy pisałem, na tym fajnym kempingu było też bezpłatne wifi, mimo słabego zasięgu to i tak super). Dziś jest piękna pogoda. Wiedząc, że mamy do pokonania spory dystans wyjeżdżamy dość wcześnie, co dodatkowo pozwala nam nie ugotować się w ciuchach motocyklowych przez pierwsze 2-3 godziny drogi. Kierujemy się na Tirane (stolicę Albanii), do której docieramy po ok. 2h godzinach jazdy. Na temat przejazdu przez Tirane można by napisać osobną relację, panuje tam straszny chaos na drodze, każdy jedzie jak chce, wpycha się, wymusza, trąbi, zajeżdża… SUPER :D Jechało by mi się rewelacyjnie, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze gotujący się KTM – kilka razy zapala mi się lampka overheating, bo termometr pokazuje 34-35 stopni. A druga- Dorotka ;) Jej przejazd przez Tirane nie przypada do gustu, a wręcz boi się jechać, przez co jedzie bardzo ostrożnie i powoli. Przez co ja też muszę się wlec, zamiast rozkoszować się jazdą w totalnej dziczy ;) Ale dla Dorotki kolejny zwrotny punkt wyprawy – orientuj się! ;) W Albani pierwszeństwo ma ten, kto jest większy i szybszy, więc dla małej Dorotki na małym Diuku jest to walka o przetrwanie –dosłownie. Po wyjeździe ze stolicy Dorotka jest jednak z siebie dumna i mimo stresu, cieszy się…(że przeżyła :D)Na drodze wyjazdowej z Tirany w kierunku Elbasan dostrzegamy supermarket! Jesteśmy uratowani! Podjeżdżamy w kierunku zadaszonego parkingu a tam jakiś przejęty swoją rolą parkingowy/ochroniarz zawraca nas i karze stanąć w odgrodzonym kawałku parkingu, koło jego budki – oczywiście na pełnym słońcu. Ale pies mu mordę lizał, parkujemy i idziemy na zakupy do KLIMATYZOWANEGO marketu. Oj jak przyjemnie. Robimy zapasy zimnego picia, zjadamy co nieco i ruszamy dalej. Dojazd do granicy z Macedonią trwa wieczność. Odprawa paszportowa bez problemów, także po 10 min kolejki jesteśmy w Macedonii. Kierunek Ohrid. Mając dokładne namiary na nocleg trafiamy od razu. Na wjeździe stoi zaparkowane Kawasaki 626 Ninja właściciela – od razu widać, że fajny gość ;) Za to sam apartament niezbyt nam przypada do gustu. Urządzony dawno temu, ale najgorsze, że słabo posprzątany. Nie będę zatem podawał jego nazwy (tych co się boją, że na niego trafią, na bookingu 90% opinii jest o nienajlepszej czystości tego miejsca).
Tego dnia jesteśmy wszyscy pokłóceni, więc Dorotka idzie spać, a ja z Jankiem idziemy do centrum Ohridu, gdyż wieczorem to miasto ożywa, a w centrum jest mnóstwo różnych pokazów klaunów/mimów/tancerzy/śpiewaków itp. Warto się przejść. Warto też pojechać drogą pomiędzy dwoma jeziorami, przez National Park Galicica. Podobno piękne widoki, lecz nam już czasu i chęci tego dnia brakuje.

Dystans 240 km.
ODPOWIEDZ